Ensler Eve - Monologi Waginy, E-BOOKI, Nowe (h - 123)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeżeli nauczymy się afirmować kobiecą seksualność, cieszyć się nią, przestaniemy się jej
wstydzić — łatwiej będziemy się też bronić przed przemocą i wszelkimi rodzajami opresji.
Waginie też należy się święto.
Kinga Dunin, „Wysokie Obcasy"
Eve Ensler
Monologi waginy
Eve Ensler jest poetką, scenarzystką filmową, a przede wszystkim autorką licznych sztuk
teatralnych, m.in. The Deput, Floating Rhodn and the Glue Man, Extraordinary Measures,
Ladies, Lemonade, Necessary Targets. Monologi wagini/ przyniosły jej w 1997 roku prestiżową
nagrodę OBIE, a sukces, który odniosły na scenach całego świata (inscenizowane były z
udziałem m.in. Glenn Close, Kate Blanchett, Kate Winsłet i Meryl Streep), stał się początkiem
globalnego ruchu V-Day, skierowanego przeciwko przemocy wobec kobiet.
Monologi
są częścią krucjaty Eve Ensler przeciwko wstydowi i zażenowaniu, które wiele kobiet
wciąż jeszcze łączy z własnym ciałem. Powstały w oparciu o wywiady udzielone autorce przez
ponad dwieście kobiet. Są hymnem na cześć kobiecej seksualności i zarazem
protestem przeciwko jej pogwałcaniu.
„The New York Times"
Monologi
narodziły się ze zwierzeń kobiet w różnym wieku i różnej narodowości. Jest w nich
swoboda i brak zahamowań, a zarazem dalekie są od sprośności. Mają w sobie ten rodzaj
erotycznej inteligencji, który przychodzi wraz z dojrzałością i świadomością własnych uczuć.
Mówią o tym, jak być dumną ze swej seksualności i jak
domagać się dla niej szacunku.
„The Sunday Times"
Urzekająca, dowcipna, ale i głęboko poruszająca książka. Napisana
w szorstkim tonie, a mimo to liryczna.
„Yariety"
SPIS TREŚCI
Przedmowa Glorii Steinem 7
Wstęp 19
Monologi waginy 33
Dzień „W" 139
Podziękowania 193
O autorce 201
Nota od wydawców 203
Tytuł oryginału:
The Yagina Monologues
Copyright © Eve Ensler, 1998, 2001
Przedmowa
(Foreword) ©
Gloria Steinem, 1998
Dzień „W"
(The story ofV-Day)
copyright © Karen Obel, 2001
This translation published by arrangement with Yillard Books,
a division of Random House, Inc.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros
& Wydawnictwo W.A.B., 2003
Copyright © for the Polish translation by Anna Kołyszko, 2003
Wydanie I Warszawa 2003
Dystrybucja książek Wydawnictwa Albatros A. Kuryłowicz: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22) 631 48 32, 632 91 55 e-mail:
hurt@olesiejuk.pl
Książki oraz bezpłatny katalog
Wydawnictwa W.A.B.
można zamówić pod adresem:
02-502 Warszawa, ul. Łowicka 31
tel./fax (22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 11
e-mail: wab@wab.com.pl
Redakcja: Ewa Rojewska-Olejarczuk
Korekta: Maciej Korbasiński, Jadwiga Przeczek
Projekt okładki, typografia: Alek Radomski Fotografia autorki: © Susan Johann/Yillard Books
Druk i oprawa: Opolgraf S.A., Opole
Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz adres dla korespondenci: skr. poczt. 55, 02-792
Warszawa 78 fax (22) 842 98 67 e-mail: akurylowicz@wp.pl .
ISBN 83-7359-079-X
Wydawnictwo W.A.B.
02-502 Warszawa, Łowicka 31
tel./fax (22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 11
e-mail: wab@wab.com.pl
ISBN 83-89291-15-0
Dla Ariel, która kołysze mi pochwę i rozsadza serce
Przedmowa Glorii Steinem
Pochodzę z pokolenia „rzeczy samej". Bo tymi słowy — wypowiadanymi rzadko, ściszonym
głosem — kobiety z naszej rodziny określały wszystkie żeńskie narządy płciowe, wewnętrzne
czy zewnętrzne.
Nie dlatego, że nie znały terminów „pochwa", „wargi sromowe", „srom" czy „łechtaczka".
Przeciwnie, były z wykształcenia nauczycielkami, toteż miały zapewne lepszy dostęp do
informacji niż większość rówieśniczek.
Nie można im też zarzucić, że były niewyzwolone lub „pruderyjne", jak same by to ujęły. Jedna
moja babka zarabiała na życie pisaniem kazań — w których ani jedno słowo nie wierzyła — dla
surowego Kościoła protestanckiego, a resztę dorabiała, grając na wyścigach. Druga była
sufrażystką, pedagożką, a nawet działaczką polityczną, co w owym czasie napawało zgrozą
wielu przedstawicieli jej żydowskiego środowiska. Matka była jedną z pierwszych reporterek w
gazecie jeszcze przed moim urodzeniem. Zawsze szczyciła się tym, że wychowuje obie córki w
bardziej oświeconym duchu, niż wychowano ją. Nie przypominam sobie, żeby używała
gwarowych określeń z zakresu anatomii kobiecej, które brzmiałyby sprośnie bądź wstydliwie,
za co jestem jej nad wyraz wdzięczna. Poniższy tekst jest najlepszym dowodem, że wiele córek
obarczono większym brzemieniem.
Mimo to nie słyszałam terminów trafnych, nie mówiąc już o napawających dumą. Na przykład
ani razu nie słyszałam słowa „łechtaczka". Dopiero po latach dowiedziałam się, że kobiety mają
jedyny narząd w ludzkim ciele przeznaczony tylko do odczuwania przyjemności. (Gdyby taki
narząd znajdował się wyłącznie w męskim ciele, wyobrażacie sobie, ile byśmy się o nim
nasłuchały... i jak by go usprawiedliwiano?) Czy więc zaczynałam mówić, pisać, czy dbać o
higienę osobistą, uczono mnie nazw kolejnych części ciała... oprócz tej jednej, pomijanej sfery.
Byłam więc zdana na pastwę eufemizmów i sprośnych dowcipów ze szkolnego boiska, a
następnie powszechnego mniemania, że mężczyźni, bądź jako kochankowie, bądź lekarze,
wiedzą o ciałach kobiet więcej niż one same.
Po raz pierwszy zetknęłam się z duchem pogłębiania świadomości i swobody bijącej z
poniższych kart, kiedy mieszkałam w Indiach kilka lat po studiach. W hinduskich świątyniach
oglądałam lingam, symbole męskiego narządu płciowego, a także po raz pierwszy zobaczyłam
joni, symbol narządów żeńskich: o kształcie kwiatu, trójkąta lub romboidalnego owalu.
Dowiedziałam się, że przed tysiącami lat ten symbol otaczano znacznie większą czcią niż jego
męski odpowiednik, a przekonanie to przeniesiono do tantryzmu, którego główna doktryna
głosi, iż mężczyzna może osiągnąć spełnienie duchowe jedynie poprzez seksualną i
emocjonalną więź z wyższą energią duchową kobiety. Ów dogmat, głęboko i szeroko
ugruntowany, przetrwał nawet w niektórych późniejszych religiach monoteistycznych
wykluczających kobiety, aczkolwiek większość przywódców duchowych głównych religii spycha
go (do dzisiaj) na margines bądź traktuje jak herezję.
Na przykład gnostycy chrześcijańscy czcili Sofiję jako żeńskiego Ducha Świętego, a Marię
Magdalenę jako najmądrzejszą z grona uczniów Jezusa Chrystusa. Buddyzm tantryczny wciąż
naucza, że w sromie kobiecym mieszka buddyjskość. Sufijscy mistycy islamu wierzą, że fana,
czyli ekstaza, jest dostępna tylko za sprawą Frawaśi, ducha żeńskiego. Szekina z mistycyzmu
żydowskiego to odmiana Śakti, żeńskiej duszy Boga. Nawet Kościół katolicki zna odmiany kultu
maryjnego, który skupia się bardziej na Matce niż na Synu. W wielu krajach Azji, Afryki oraz
innych części świata, w których nadal czci się bogów nie tylko w męskiej, lecz również w
żeńskiej postaci, na ołtarzach umieszcza się Klejnot w Lotosie oraz inne wyobrażenia lingi w
joni. W Indiach hinduskie boginie Durga i Kali uosabiają siły joni nad narodzinami i śmiercią,
tworzeniem i niszczeniem.
Po powrocie do domu zobaczyłam, jaka przepaść dzieli indyjski kult joni od tego, jak
Amerykanki traktują własne ciało. Nawet rewolucja seksualna lat sześćdziesiątych zwiększyła
jedynie liczbę kobiet dostępnych seksualnie dla mężczyzn. „Nie" lat pięćdziesiątych zostało
wyparte przez stałe, gorliwe „tak". Dopiero działalność feministek lat siedemdziesiątych
przyniosła nowe możliwości wykraczające poza dotychczasowy wybór między religiami
patriarchalnymi a Freudem, między podwójną normą zachowań seksualnych a pojedynczą
normą patriarchalnej /politycznej /religijnej władzy nad ciałem kobiety jako środkiem
rozmnażania.
Symbolem owych początków jest żywe w mojej pamięci przejście przez „Dom kobiet" Judy
Chicago w Los Angeles. Każdą salę stworzyła inna artystka. Właśnie tam po raz pierwszy
zetknęłam się z symboliką kobiecą. (Na przykład kształt uznawany przez nas za serce — w swej
symetrii znacznie bardzie; przypominający srom niż asymetryczny organ, którego nosi miano —
jest zapewne szczątkowym żeńskim symbolem płciowym. Wieki męskiej dominacji
zredukowały jego moc do wymiaru li tylko romantycznego.) Albo spotkanie w nowojorskiej
kawiarni z Betty Dodson (poznacie ją na tych kartach), która starała się zachowywać jak gdyby
nigdy nic, chociaż wiedziała, że elektryzuje przypadkowych słuchaczy swoim radosnym
wyjaśnieniem masturbacji jako siły wyzwalającej. Albo przeczytanie na tablicy ogłoszeń w
redakcji miesięcznika „Ms." wśród innych zabawnych napisów: JEST 10 WIECZÓR. CZY WIESZ,
GDZIE JEST TWOJA ŁECHTACZKA? Jeszcze zanim feministki zaczęły nosić znaczki i koszulki z
napisem MOC CIPY!, żeby przywrócić to zdewaluowane słowo, już widziałam powrót
starożytnej mocy. W końcu indoeuropejskie słowo
cunt
[ang. cipa] pochodzi od tytułu Kunda
lub Cunti nadawanego bogini Kali i ma ten sam źródłosłów
co kin
[krewny] oraz
country
[kraj].
W ciągu ostatnich trzydziestu lat feminizmem wstrząsnął przejmujący gniew, kiedy ujawniono
prawdę o przemocy wobec kobiecego ciała, czy to w postaci gwałtu fizycznego, molestowania
seksualnego w dzieciństwie, przemocy zabraniającej miłości lesbijskiej, fizycznego
wykorzystywania kobiet, molestowania seksualnego, terroryzmu wobec swobody rozmnażania
się czy międzynarodowej zbrodni w postaci okaleczania żeńskich narządów płciowych.
Wyciągnięcie tych ukrywanych postępków na światło dzienne, nazwanie ich i obrócenie
naszego gniewu w pozytywną działalność na rzecz ograniczenia przemocy i zagojenia ran
ocaliło równowagę psychiczną kobiet. Z owej lawiny twórczej wyzwolonej przez energię
ujawnionej prawdy powstała ta sztuka sceniczna i książka.
Kiedy po raz pierwszy poszłam zobaczyć Eve Ensler, prezentującą intymne opowieści
zamieszczone poniżej — wybrane z przeszło dwustu przeprowadzonych wywiadów i przełożone
na poetycki język teatru — pomyślałam: „Skądś to już znam. Taką podróż w rejony prawdy
odbywamy od trzydziestu lat". Kobiety powierzyły jej swoje najintymniejsze przeżycia, od
seksu po poród, od niewypowiedzianej wojny przeciwko kobietom po nową wolność miłości
między kobietami. Z każdej stronicy bije moc mówienia
rzeczy
niedających się ująć w słowa —
podobnie jak z kulis samej historii publikacji niniejszej książki. Pewien wydawca wypłacił Eve
Ensler zaliczkę, po czym... poszedł po rozum do głowy i pozwolił ją zatrzymać autorce, byle
zabrała swój utwór wraz z jego „ważkim" przesłaniem. (Dzięki Yillardowi za to, że opublikował
wszystkie słowa kobiet — nawet w tytule.)
Jednakże wartość
Monologów waginy
wykracza poza oczyszczenie przeszłości z negatywnego
podejścia. Stanowi osobisty, osadzony w naszej cielesności krok w przyszłość. W moim
przekonaniu czytelnicy, mężczyźni i kobiety na równi, po przeczytaniu tych kart mogą nie tylko
poczuć większą wolność — także wobec swoich partnerów — lecz również
znaleźć
propozycję
wykraczającą poza odwieczny patriarchalny dualizm kobieta/mężczyzna, ciało/umysł oraz
erotyka/duchowość zakorzeniony w podziale naszej fizyczności na „części ciała, o których
można mówić", i „części ciała, o których nie można".
Jeżeli książka z „waginą" w tytule nadal wydaje się komuś oddalona od takich kwestii
filozoficznych i politycznych, przedstawiam jedno ze swoich, dokonanych dość późno, odkryć.
W latach siedemdziesiątych, prowadząc badania w Bibliotece Kongresu, trafiłam na nieznaną
historię architektury religijnej, w której przedstawiono jako coś oczywistego fakt, że
tradycyjny projekt większości świątyń kultu patriarchalnego odwzorowuje ciało kobiety.
Zawiera więc wrota zewnętrzne i wewnętrzne na wzór warg większych i mniejszych, waginalną
nawę główną do ołtarza, dwie zaokrąglone owaryjnie nawy boczne, a w świętym środku ołtarz,
czyli łono, w którym dokonuje się cud — mężczyźni wydają na świat życie.
Chociaż to porównanie było dla mnie nowe, natychmiast trafiło mi do przekonania. „Jasne",
pomyślałam. „Główny rytuał religii patriarchalnych polega na tym, że mężczyźni przejmują
twórczą moc joni, dając symbolicznie życie. Nic dziwnego, że przywódcy religijni tak często
twierdzą, iż człowiek począł się w grzechu — bo zostaliśmy wszyscy zrodzeni przez kobiety.
Jedynie przestrzegając zasad patriarchatu, możemy się odrodzić poprzez mężczyzn. Nic
dziwnego, że księża i pastorzy w sukienkach spryskują nam głowy imitacją płynów
porodowych, nadają nowe imiona i obiecują odrodzenie do życia wiecznego. Nic dziwnego, że
męskie kapłaństwo stara się nie dopuszczać kobiet do ołtarza, podobnie jak odsuwa się nas od
władzy nad mocami rozmnażania. Czy w wymiarze symbolicznym, czy rzeczywistym, wszystko
sprowadza się do władzy nad siłą umiejscowioną w ciele kobiety."
Od tamtej pory przestałam się czuć tak wyobcowana po wejściu do patriarchalnej budowli
religijnej. Przeciwnie, kroczę nawą waginalną, knując plan, że odbiję ten ołtarz razem z
kapłanami — obojga płci — którzy nie będą pomijali kobiecej seksualności, zuniwersalizują
dotąd wyłącznie męskie mity stworzenia, rozmnożą duchowe słowa i symbole oraz przywrócą
boskiego ducha wszystkim żywym istotom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl upanicza.keep.pl
Jeżeli nauczymy się afirmować kobiecą seksualność, cieszyć się nią, przestaniemy się jej
wstydzić — łatwiej będziemy się też bronić przed przemocą i wszelkimi rodzajami opresji.
Waginie też należy się święto.
Kinga Dunin, „Wysokie Obcasy"
Eve Ensler
Monologi waginy
Eve Ensler jest poetką, scenarzystką filmową, a przede wszystkim autorką licznych sztuk
teatralnych, m.in. The Deput, Floating Rhodn and the Glue Man, Extraordinary Measures,
Ladies, Lemonade, Necessary Targets. Monologi wagini/ przyniosły jej w 1997 roku prestiżową
nagrodę OBIE, a sukces, który odniosły na scenach całego świata (inscenizowane były z
udziałem m.in. Glenn Close, Kate Blanchett, Kate Winsłet i Meryl Streep), stał się początkiem
globalnego ruchu V-Day, skierowanego przeciwko przemocy wobec kobiet.
Monologi
są częścią krucjaty Eve Ensler przeciwko wstydowi i zażenowaniu, które wiele kobiet
wciąż jeszcze łączy z własnym ciałem. Powstały w oparciu o wywiady udzielone autorce przez
ponad dwieście kobiet. Są hymnem na cześć kobiecej seksualności i zarazem
protestem przeciwko jej pogwałcaniu.
„The New York Times"
Monologi
narodziły się ze zwierzeń kobiet w różnym wieku i różnej narodowości. Jest w nich
swoboda i brak zahamowań, a zarazem dalekie są od sprośności. Mają w sobie ten rodzaj
erotycznej inteligencji, który przychodzi wraz z dojrzałością i świadomością własnych uczuć.
Mówią o tym, jak być dumną ze swej seksualności i jak
domagać się dla niej szacunku.
„The Sunday Times"
Urzekająca, dowcipna, ale i głęboko poruszająca książka. Napisana
w szorstkim tonie, a mimo to liryczna.
„Yariety"
SPIS TREŚCI
Przedmowa Glorii Steinem 7
Wstęp 19
Monologi waginy 33
Dzień „W" 139
Podziękowania 193
O autorce 201
Nota od wydawców 203
Tytuł oryginału:
The Yagina Monologues
Copyright © Eve Ensler, 1998, 2001
Przedmowa
(Foreword) ©
Gloria Steinem, 1998
Dzień „W"
(The story ofV-Day)
copyright © Karen Obel, 2001
This translation published by arrangement with Yillard Books,
a division of Random House, Inc.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros
& Wydawnictwo W.A.B., 2003
Copyright © for the Polish translation by Anna Kołyszko, 2003
Wydanie I Warszawa 2003
Dystrybucja książek Wydawnictwa Albatros A. Kuryłowicz: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22) 631 48 32, 632 91 55 e-mail:
hurt@olesiejuk.pl
Książki oraz bezpłatny katalog
Wydawnictwa W.A.B.
można zamówić pod adresem:
02-502 Warszawa, ul. Łowicka 31
tel./fax (22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 11
e-mail: wab@wab.com.pl
Redakcja: Ewa Rojewska-Olejarczuk
Korekta: Maciej Korbasiński, Jadwiga Przeczek
Projekt okładki, typografia: Alek Radomski Fotografia autorki: © Susan Johann/Yillard Books
Druk i oprawa: Opolgraf S.A., Opole
Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz adres dla korespondenci: skr. poczt. 55, 02-792
Warszawa 78 fax (22) 842 98 67 e-mail: akurylowicz@wp.pl .
ISBN 83-7359-079-X
Wydawnictwo W.A.B.
02-502 Warszawa, Łowicka 31
tel./fax (22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 11
e-mail: wab@wab.com.pl
ISBN 83-89291-15-0
Dla Ariel, która kołysze mi pochwę i rozsadza serce
Przedmowa Glorii Steinem
Pochodzę z pokolenia „rzeczy samej". Bo tymi słowy — wypowiadanymi rzadko, ściszonym
głosem — kobiety z naszej rodziny określały wszystkie żeńskie narządy płciowe, wewnętrzne
czy zewnętrzne.
Nie dlatego, że nie znały terminów „pochwa", „wargi sromowe", „srom" czy „łechtaczka".
Przeciwnie, były z wykształcenia nauczycielkami, toteż miały zapewne lepszy dostęp do
informacji niż większość rówieśniczek.
Nie można im też zarzucić, że były niewyzwolone lub „pruderyjne", jak same by to ujęły. Jedna
moja babka zarabiała na życie pisaniem kazań — w których ani jedno słowo nie wierzyła — dla
surowego Kościoła protestanckiego, a resztę dorabiała, grając na wyścigach. Druga była
sufrażystką, pedagożką, a nawet działaczką polityczną, co w owym czasie napawało zgrozą
wielu przedstawicieli jej żydowskiego środowiska. Matka była jedną z pierwszych reporterek w
gazecie jeszcze przed moim urodzeniem. Zawsze szczyciła się tym, że wychowuje obie córki w
bardziej oświeconym duchu, niż wychowano ją. Nie przypominam sobie, żeby używała
gwarowych określeń z zakresu anatomii kobiecej, które brzmiałyby sprośnie bądź wstydliwie,
za co jestem jej nad wyraz wdzięczna. Poniższy tekst jest najlepszym dowodem, że wiele córek
obarczono większym brzemieniem.
Mimo to nie słyszałam terminów trafnych, nie mówiąc już o napawających dumą. Na przykład
ani razu nie słyszałam słowa „łechtaczka". Dopiero po latach dowiedziałam się, że kobiety mają
jedyny narząd w ludzkim ciele przeznaczony tylko do odczuwania przyjemności. (Gdyby taki
narząd znajdował się wyłącznie w męskim ciele, wyobrażacie sobie, ile byśmy się o nim
nasłuchały... i jak by go usprawiedliwiano?) Czy więc zaczynałam mówić, pisać, czy dbać o
higienę osobistą, uczono mnie nazw kolejnych części ciała... oprócz tej jednej, pomijanej sfery.
Byłam więc zdana na pastwę eufemizmów i sprośnych dowcipów ze szkolnego boiska, a
następnie powszechnego mniemania, że mężczyźni, bądź jako kochankowie, bądź lekarze,
wiedzą o ciałach kobiet więcej niż one same.
Po raz pierwszy zetknęłam się z duchem pogłębiania świadomości i swobody bijącej z
poniższych kart, kiedy mieszkałam w Indiach kilka lat po studiach. W hinduskich świątyniach
oglądałam lingam, symbole męskiego narządu płciowego, a także po raz pierwszy zobaczyłam
joni, symbol narządów żeńskich: o kształcie kwiatu, trójkąta lub romboidalnego owalu.
Dowiedziałam się, że przed tysiącami lat ten symbol otaczano znacznie większą czcią niż jego
męski odpowiednik, a przekonanie to przeniesiono do tantryzmu, którego główna doktryna
głosi, iż mężczyzna może osiągnąć spełnienie duchowe jedynie poprzez seksualną i
emocjonalną więź z wyższą energią duchową kobiety. Ów dogmat, głęboko i szeroko
ugruntowany, przetrwał nawet w niektórych późniejszych religiach monoteistycznych
wykluczających kobiety, aczkolwiek większość przywódców duchowych głównych religii spycha
go (do dzisiaj) na margines bądź traktuje jak herezję.
Na przykład gnostycy chrześcijańscy czcili Sofiję jako żeńskiego Ducha Świętego, a Marię
Magdalenę jako najmądrzejszą z grona uczniów Jezusa Chrystusa. Buddyzm tantryczny wciąż
naucza, że w sromie kobiecym mieszka buddyjskość. Sufijscy mistycy islamu wierzą, że fana,
czyli ekstaza, jest dostępna tylko za sprawą Frawaśi, ducha żeńskiego. Szekina z mistycyzmu
żydowskiego to odmiana Śakti, żeńskiej duszy Boga. Nawet Kościół katolicki zna odmiany kultu
maryjnego, który skupia się bardziej na Matce niż na Synu. W wielu krajach Azji, Afryki oraz
innych części świata, w których nadal czci się bogów nie tylko w męskiej, lecz również w
żeńskiej postaci, na ołtarzach umieszcza się Klejnot w Lotosie oraz inne wyobrażenia lingi w
joni. W Indiach hinduskie boginie Durga i Kali uosabiają siły joni nad narodzinami i śmiercią,
tworzeniem i niszczeniem.
Po powrocie do domu zobaczyłam, jaka przepaść dzieli indyjski kult joni od tego, jak
Amerykanki traktują własne ciało. Nawet rewolucja seksualna lat sześćdziesiątych zwiększyła
jedynie liczbę kobiet dostępnych seksualnie dla mężczyzn. „Nie" lat pięćdziesiątych zostało
wyparte przez stałe, gorliwe „tak". Dopiero działalność feministek lat siedemdziesiątych
przyniosła nowe możliwości wykraczające poza dotychczasowy wybór między religiami
patriarchalnymi a Freudem, między podwójną normą zachowań seksualnych a pojedynczą
normą patriarchalnej /politycznej /religijnej władzy nad ciałem kobiety jako środkiem
rozmnażania.
Symbolem owych początków jest żywe w mojej pamięci przejście przez „Dom kobiet" Judy
Chicago w Los Angeles. Każdą salę stworzyła inna artystka. Właśnie tam po raz pierwszy
zetknęłam się z symboliką kobiecą. (Na przykład kształt uznawany przez nas za serce — w swej
symetrii znacznie bardzie; przypominający srom niż asymetryczny organ, którego nosi miano —
jest zapewne szczątkowym żeńskim symbolem płciowym. Wieki męskiej dominacji
zredukowały jego moc do wymiaru li tylko romantycznego.) Albo spotkanie w nowojorskiej
kawiarni z Betty Dodson (poznacie ją na tych kartach), która starała się zachowywać jak gdyby
nigdy nic, chociaż wiedziała, że elektryzuje przypadkowych słuchaczy swoim radosnym
wyjaśnieniem masturbacji jako siły wyzwalającej. Albo przeczytanie na tablicy ogłoszeń w
redakcji miesięcznika „Ms." wśród innych zabawnych napisów: JEST 10 WIECZÓR. CZY WIESZ,
GDZIE JEST TWOJA ŁECHTACZKA? Jeszcze zanim feministki zaczęły nosić znaczki i koszulki z
napisem MOC CIPY!, żeby przywrócić to zdewaluowane słowo, już widziałam powrót
starożytnej mocy. W końcu indoeuropejskie słowo
cunt
[ang. cipa] pochodzi od tytułu Kunda
lub Cunti nadawanego bogini Kali i ma ten sam źródłosłów
co kin
[krewny] oraz
country
[kraj].
W ciągu ostatnich trzydziestu lat feminizmem wstrząsnął przejmujący gniew, kiedy ujawniono
prawdę o przemocy wobec kobiecego ciała, czy to w postaci gwałtu fizycznego, molestowania
seksualnego w dzieciństwie, przemocy zabraniającej miłości lesbijskiej, fizycznego
wykorzystywania kobiet, molestowania seksualnego, terroryzmu wobec swobody rozmnażania
się czy międzynarodowej zbrodni w postaci okaleczania żeńskich narządów płciowych.
Wyciągnięcie tych ukrywanych postępków na światło dzienne, nazwanie ich i obrócenie
naszego gniewu w pozytywną działalność na rzecz ograniczenia przemocy i zagojenia ran
ocaliło równowagę psychiczną kobiet. Z owej lawiny twórczej wyzwolonej przez energię
ujawnionej prawdy powstała ta sztuka sceniczna i książka.
Kiedy po raz pierwszy poszłam zobaczyć Eve Ensler, prezentującą intymne opowieści
zamieszczone poniżej — wybrane z przeszło dwustu przeprowadzonych wywiadów i przełożone
na poetycki język teatru — pomyślałam: „Skądś to już znam. Taką podróż w rejony prawdy
odbywamy od trzydziestu lat". Kobiety powierzyły jej swoje najintymniejsze przeżycia, od
seksu po poród, od niewypowiedzianej wojny przeciwko kobietom po nową wolność miłości
między kobietami. Z każdej stronicy bije moc mówienia
rzeczy
niedających się ująć w słowa —
podobnie jak z kulis samej historii publikacji niniejszej książki. Pewien wydawca wypłacił Eve
Ensler zaliczkę, po czym... poszedł po rozum do głowy i pozwolił ją zatrzymać autorce, byle
zabrała swój utwór wraz z jego „ważkim" przesłaniem. (Dzięki Yillardowi za to, że opublikował
wszystkie słowa kobiet — nawet w tytule.)
Jednakże wartość
Monologów waginy
wykracza poza oczyszczenie przeszłości z negatywnego
podejścia. Stanowi osobisty, osadzony w naszej cielesności krok w przyszłość. W moim
przekonaniu czytelnicy, mężczyźni i kobiety na równi, po przeczytaniu tych kart mogą nie tylko
poczuć większą wolność — także wobec swoich partnerów — lecz również
znaleźć
propozycję
wykraczającą poza odwieczny patriarchalny dualizm kobieta/mężczyzna, ciało/umysł oraz
erotyka/duchowość zakorzeniony w podziale naszej fizyczności na „części ciała, o których
można mówić", i „części ciała, o których nie można".
Jeżeli książka z „waginą" w tytule nadal wydaje się komuś oddalona od takich kwestii
filozoficznych i politycznych, przedstawiam jedno ze swoich, dokonanych dość późno, odkryć.
W latach siedemdziesiątych, prowadząc badania w Bibliotece Kongresu, trafiłam na nieznaną
historię architektury religijnej, w której przedstawiono jako coś oczywistego fakt, że
tradycyjny projekt większości świątyń kultu patriarchalnego odwzorowuje ciało kobiety.
Zawiera więc wrota zewnętrzne i wewnętrzne na wzór warg większych i mniejszych, waginalną
nawę główną do ołtarza, dwie zaokrąglone owaryjnie nawy boczne, a w świętym środku ołtarz,
czyli łono, w którym dokonuje się cud — mężczyźni wydają na świat życie.
Chociaż to porównanie było dla mnie nowe, natychmiast trafiło mi do przekonania. „Jasne",
pomyślałam. „Główny rytuał religii patriarchalnych polega na tym, że mężczyźni przejmują
twórczą moc joni, dając symbolicznie życie. Nic dziwnego, że przywódcy religijni tak często
twierdzą, iż człowiek począł się w grzechu — bo zostaliśmy wszyscy zrodzeni przez kobiety.
Jedynie przestrzegając zasad patriarchatu, możemy się odrodzić poprzez mężczyzn. Nic
dziwnego, że księża i pastorzy w sukienkach spryskują nam głowy imitacją płynów
porodowych, nadają nowe imiona i obiecują odrodzenie do życia wiecznego. Nic dziwnego, że
męskie kapłaństwo stara się nie dopuszczać kobiet do ołtarza, podobnie jak odsuwa się nas od
władzy nad mocami rozmnażania. Czy w wymiarze symbolicznym, czy rzeczywistym, wszystko
sprowadza się do władzy nad siłą umiejscowioną w ciele kobiety."
Od tamtej pory przestałam się czuć tak wyobcowana po wejściu do patriarchalnej budowli
religijnej. Przeciwnie, kroczę nawą waginalną, knując plan, że odbiję ten ołtarz razem z
kapłanami — obojga płci — którzy nie będą pomijali kobiecej seksualności, zuniwersalizują
dotąd wyłącznie męskie mity stworzenia, rozmnożą duchowe słowa i symbole oraz przywrócą
boskiego ducha wszystkim żywym istotom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]