Erlbach Arlene - Chłopcy, CIEKAWE KSIAZKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ARLENE ERLBACH
CHŁOPCY, RANDKI I INNE KŁOPOTY
ROZDZIAŁ 1
Gdyby chodzenie z chłopcami było dyscypliną olimpijską, Chris Pattinos z Highland w
stanie Illinois bez wysiłku zajęłaby pierwsze miejsce. W ciągu ostatnich dwóch lat chodziła z
sześcioma. Dwóch zerwało z nią, a z kolei ona rzuciła czterech pozostałych. I to właśnie Chris
uważa, że Ricky Fingerbaum poprosi mnie dziś wieczór, abym była jego dziewczyną!
Stoję w holu na piętrze i gadamy przez telefon. Zadzwoniła dokładnie w momencie, gdy
wyszłam z wanny. Jestem tylko w bieliźnie, a z włosów kapie mi woda.
- Skąd ta pewność? - pytam. Nie wierzę w to tak mocno, jak ona.
- Wszystko na to wskazuje, Henny - upiera się Chris. - Zaprosił cię na specjalną randkę na
dzisiejszy wieczór, a jutro jest pierwszy dzień szkoły. A poza tym spotykacie się już chyba całą
wieczność i jeszcze z pół dnia na dodatek.
Nie mam pojęcia, skąd wzięła te pół dnia, ale nie jestem w nastroju, żeby czepiać się byle
dwunastu godzin. Rick Fingerbaum to mój pierwszy chłopak i chciałabym móc uwierzyć Chris.
Tyle tylko, że ta „wieczność i pół dnia” nie była wcale szczególnie romantyczna. Rick nigdy nie
szeptał mi do ucha czułych słówek i nawet nie przysłał mi walentynki czternastego lutego. Jeśli
rzeczywiście oficjalnie poprosi, żebym z nim chodziła, może podaruje mi złoty medalion, który
nosi na szyi.
- Będzie ci towarzyszył na weselu twojego ojca - kontynuuje Chris. - To już najpewniejszy
pomyślny znak.
Moja mama umarła, kiedy miałam siedem lat. W zeszłym roku, na spotkaniu absolwentów
uniwersytetu w Chicago, tata poznał Joy Kellison, moją przyszłą macochę. Biorą ślub za kilka
tygodni, a ja mam być pierwszą druhną. Moje dwie najlepsze przyjaciółki, Chris Pattinos i Sherry
Green, też są zaproszone. Wszystkie trzy przyprowadzimy swoich chłopców.
W zeszłym tygodniu zadatkowaliśmy z Rickiem po dziesięć dolarów na prezent ślubny:
komplet ręcznie wykonanych ceramicznych pojemniczków kuchennych, które zestawione razem
mają kształt smoka. Joy kolekcjonuje oryginalną ceramikę, więc jak tylko zobaczyłam ten komplet
w sklepie, od razu wiedziałam, że będzie zachwycona. Kosztuje osiemdziesiąt dolarów. Rick
zaproponował, żebyśmy się zrzucili, ale większą część zapłacę sama. W końcu to prezent dla moich
rodziców. Jutro rano, kiedy zacznie się szkoła, sprawdzę na tablicy ogłoszeniowej Szczęśliwego
Trafu, czy nie znajdzie się dla mnie jakaś robota. Przydałoby mi się trochę dodatkowych pieniędzy,
no i potrzebuję sześćdziesięciu dolarów na te pojemniczki.
Żegnam się z Chris, suszę włosy i zaczynam szykować się na wieczór.
Rick obudził cały dom, kiedy zadzwonił do mnie o wpół do siódmej rano.
- Henny - oznajmił - dostałem fantastyczną wiadomość. Pójdziemy wieczorem na obiad,
żeby to uczcić.
Tata tak się wściekał, że musiałam szybciutko przerwać rozmowę. Zdążyliśmy tylko ustalić,
o której się zobaczymy. Rick będzie tu za pół godziny, a ja jestem jeszcze nie ubrana!
W moim pokoju panuje taki bałagan, że nie mogę znaleźć niczego, co nadawałoby się do
włożenia. Nie zrobiłyśmy w porę prania. Joy wprowadziła się do nas w zeszłym tygodniu, gdy
wygasła umowa najmu jej mieszkania, gosposia odeszła, a w dodatku wszyscy są pochłonięci
sprawami związanymi ze ślubem i weselem. W efekcie codzienne życic uległo kompletnej
dezorganizacji. Miałyśmy prać dziś, ale jakoś się do tego nie zabrałyśmy.
Gaduła, mój syjamski kot, śpi na stosie ubrań w kącie szafy. Nie mam ochoty go budzić, ale
muszę przecież znaleźć coś przyzwoitego do włożenia na siebie.
- Jak myślisz, co wydarzy się dziś wieczorem?
- pytam go. Gaduła wydaje miauknięcie, przenosi się w drugi kąt szafy i znowu zasypia.
Decyduję się na rudą bluzkę i spódnicę w kwiaty, którą Joy kupiła mi kilka miesięcy temu.
To mój jedyny wyjściowy komplet ciuchów, który nie jest brudny lub wygnieciony.
Schodzę na dół, by zaczekać na Ricka. Tata i Joy siedzą w stołowym i grają w scrabble.
Ojciec jest ubrany w starą bawełnianą koszulkę z napisem MOOSE CREEK. Inskrypcja na
koszulce Joy głosi: KOCHAM MOJEGO BULLMASTIFA. Wprawdzie Joy jeszcze nie ma
bullmastifa, ale to już kwestia dni. Jej synowa nie znosi ślinienia się Sir Winstona, więc już pojutrze
po południu Winnie zjawi się, by odtąd zapluwać się w naszym domu.
- Ataraksja? Nie ma takiego słowa - uskarża się tata.
- Jest - stwierdza Joy.
Tata chwyta słownik. Joy zagląda mu przez ramię i znajduje zagadkowy wyraz.
- To znaczy „równowaga ducha”.
Joy odwraca się, by mi się przyjrzeć.
- Naprawdę ślicznie wyglądasz dziś wieczór. Wiedziałam, że będzie ci do twarzy w tym
kolorze.
Mam nadzieję, że tak jest naprawdę.
- Powiem temu Rickowi, żeby nie dzwonił tak wcześnie - zapowiada ojciec.
- Nawet nić próbuj! - protestuję.
- Skoncentruj się na scrabble - mówi Joy. Jest psychoterapeutką i wie, jak sobie radzić z tatą.
Ojciec wzdycha. Powracają do gry. Żadne z nich nie lubi przegrywać. Oboje należą do
Stowarzyszenia Graczy w Scrabble w Highland i oboje są finalistami mistrzowskich rozgrywek.
Słychać dzwonek. Otwieram. To Ricky. Jestem tak podekscytowana, że prawie mdleję. Rick
podaje mi orchideę.
- Jaka piękna - mówię. - Dzięki!
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiada. Z uśmiechem próbuje przypiąć mi ją do
bluzki, ale jest tak podenerwowany, że prawie mnie przy tym kłuje. Purpurowy kwiat wygląda
koszmarnie przy rudej bluzce, ale i tak jestem zachwycona. Może Chris ma rację? Purpurowa
orchidea to dobry znak. To byłby idealny początek nowego roku szkolnego w trzeciej klasie.
Udaje nam się wymknąć bez rodzicielskich pytań, zamieszania czy też wykładu, o jakiej
porze nie należy telefonować.
- Dokąd jedziemy? - pytam, gdy wsiadamy do samochodu.
- Do „Colonial” - odpowiada Rick. - To jedno z moich ulubionych miejsc.
Staram się udawać entuzjazm. To oczywiście nie znaczy, że mam coś przeciwko „Colonial
Inn”. Tylko że to jedna z tych restauracji, gdzie babcia zabiera cię w twoje urodziny, a nie lokal, w
którym chłopak prosi, żebyś z nim chodziła. Gdybym miała ocenić „Colonial” pod względem
romantycznego nastroju, dałabym mu ujemną punktację.
Rick prawie się nie odzywa podczas jazdy. Robi wrażenie spiętego.
- Podobno w tym roku będzie nowy nauczyciel wiedzy o społeczeństwie - informuję go.
- Nie będę chodził na ten kurs - ucina.
- Myślałam, że taki miałeś zamiar?
- Może w college’u, w przyszłym roku.
Ja cieszę się na lekcje wiedzy o społeczeństwie. Może zostanę w przyszłości
psychoterapeutką. Chciałam być weterynarzem, dopóki nie przekonałam się na lekcjach biologii, że
robienie sekcji zwierząt przyprawia mnie o mdłości. Może pewnego dnia dokonam jakiegoś
odkrycia, na przykład, jak zaskakiwać facetów. Dopomogłabym w ten sposób połowie ludzkości. A
mnie samej z pewnością przydałaby się taka wiedza właśnie teraz! Na przemian ogryzam paznokcie
i wyglądam przez okno.
Przed wejściem do restauracji Rick otwiera bagażnik i wyjmuje spore pudło zapakowane w
lśniący, biały papier. Uśmiecha się.
- To dla ciebie. Ale na razie tego nie rozpakowuj.
- Ojej! Umieram z ciekawości, co to jest.
- Warto poczekać - zapewnia mnie.
Paczka ma wymiary pudła, w jaki pakuje się suknie. Czy to jakiś żart? A może Rick
zapakował do pudła swój medalion? Spoglądam na jego szyję, by sprawdzić, czy ma go na sobie,
ale nie mogę nic dojrzeć pod koszulą i krawatem. Gdyby napięcie mogło zabijać, moje zwłoki już
leżałyby na parkingu.
Rick bierze mnie pod ramię i wchodzimy do restauracji. Hostessa prowadzi nas do stolika
przy oknie.
Aż trudno uwierzyć, że posadzono nas zaledwie dwa stoliki od najbardziej odlotowego
chłopaka szkoły w Highland, Trzyrandkowego Briana Andersona i jego rodziców. Brian jest
wysoki, przystojny i ciemnowłosy. Z żadną dziewczyną nie umawia się więcej niż trzy razy. Jest
taki fantastyczny, że stał się szkolną znakomitością. I do tego prawdziwy czaruś. Chris i ja nieraz
dzwoniłyśmy do niego tylko po to, by usłyszeć jego głos i natychmiast odwiesić słuchawkę. Jestem
zaskoczona, że w ogóle można go zobaczyć bez dziewczyny.
Kelner podaje nam menu.
Jestem tak pochłonięta Rickiem i zagadkową zawartością pudełka, że nie jestem w stanie go
przeczytać.
- Co zamawiasz? - pyta Rick, gdy kelner ponownie podchodzi do stolika.
- Grzankę z serem i z pomidorem.
- W porze obiadu nie podajemy grzanek z serem - stwierdza wyniośle kelner.
- Dwa razy cielęcina Picatta - zamawia Rick. - Może być, Henny?
Nie mam pojęcia, co to jest cielęcina Picatta, ale odpowiadam:
- Doskonale.
- Czemu nie rozpakujesz pudełka? - pyta Rick.
Oddzieram kokardę i ostrożnie zdejmuję papier. Wewnątrz jest mój prześliczny, olejny
portret. Zaglądam do pudełka, czy nie ma w nim medalionu. Niestety. Coś mi się zdaje, że sprawy
nie układają się dokładnie tak, jak miałam nadzieję.
- Kiedy to namalowałeś?
- Wykonałem ten portret według szkicu węglem, który zrobiłem ci w zeszłym roku. -
Ujmuje mnie za rękę. - Gdyby nie ty, nie dostałbym pełnego stypendium.
- Stypendium? Jestem z ciebie taka dumna! Przyjęli cię w pierwszej kolejności!
Zarzucam mu ramiona na szyję i całuję go. Wszyscy obecni w restauracji zwracają głowy w
naszą stronę i przyglądają się. Starszy pan przy sąsiednim stoliku uśmiecha się.
Rick nabiera powietrza w płuca.
- Nie, nie w pierwszej kolejności. W drugiej. To stypendium do liceum sztuk pięknych w
Północnej Karolinie. Przez rok będę mieszkał z matką.
Gdy rodzice Ricka rozwiedli się, jego matka przeniosła się do Północnej Karoliny. On
zdecydował się zostać z ojcem.
- Kiedy wyjeżdżasz? - Zaczynam odczuwać wyraźny brak ataraksji.
- Jutro rano. Mam samolot o siódmej.
- Jutro rano! Czemu mi nie powiedziałeś! - wykrzykuję.
- Sam dowiedziałem się dopiero dziś rano. To stypendium uzyskała dziewczyna z Florydy,
ale nie mogła go wykorzystać. Ja byłem drugi w kolejności. Nawet szkoła dowiedziała się dopiero
dziś wczesnym rankiem. Zadzwoniłem do ciebie natychmiast, jak tylko dostałem wiadomość, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl upanicza.keep.pl
ARLENE ERLBACH
CHŁOPCY, RANDKI I INNE KŁOPOTY
ROZDZIAŁ 1
Gdyby chodzenie z chłopcami było dyscypliną olimpijską, Chris Pattinos z Highland w
stanie Illinois bez wysiłku zajęłaby pierwsze miejsce. W ciągu ostatnich dwóch lat chodziła z
sześcioma. Dwóch zerwało z nią, a z kolei ona rzuciła czterech pozostałych. I to właśnie Chris
uważa, że Ricky Fingerbaum poprosi mnie dziś wieczór, abym była jego dziewczyną!
Stoję w holu na piętrze i gadamy przez telefon. Zadzwoniła dokładnie w momencie, gdy
wyszłam z wanny. Jestem tylko w bieliźnie, a z włosów kapie mi woda.
- Skąd ta pewność? - pytam. Nie wierzę w to tak mocno, jak ona.
- Wszystko na to wskazuje, Henny - upiera się Chris. - Zaprosił cię na specjalną randkę na
dzisiejszy wieczór, a jutro jest pierwszy dzień szkoły. A poza tym spotykacie się już chyba całą
wieczność i jeszcze z pół dnia na dodatek.
Nie mam pojęcia, skąd wzięła te pół dnia, ale nie jestem w nastroju, żeby czepiać się byle
dwunastu godzin. Rick Fingerbaum to mój pierwszy chłopak i chciałabym móc uwierzyć Chris.
Tyle tylko, że ta „wieczność i pół dnia” nie była wcale szczególnie romantyczna. Rick nigdy nie
szeptał mi do ucha czułych słówek i nawet nie przysłał mi walentynki czternastego lutego. Jeśli
rzeczywiście oficjalnie poprosi, żebym z nim chodziła, może podaruje mi złoty medalion, który
nosi na szyi.
- Będzie ci towarzyszył na weselu twojego ojca - kontynuuje Chris. - To już najpewniejszy
pomyślny znak.
Moja mama umarła, kiedy miałam siedem lat. W zeszłym roku, na spotkaniu absolwentów
uniwersytetu w Chicago, tata poznał Joy Kellison, moją przyszłą macochę. Biorą ślub za kilka
tygodni, a ja mam być pierwszą druhną. Moje dwie najlepsze przyjaciółki, Chris Pattinos i Sherry
Green, też są zaproszone. Wszystkie trzy przyprowadzimy swoich chłopców.
W zeszłym tygodniu zadatkowaliśmy z Rickiem po dziesięć dolarów na prezent ślubny:
komplet ręcznie wykonanych ceramicznych pojemniczków kuchennych, które zestawione razem
mają kształt smoka. Joy kolekcjonuje oryginalną ceramikę, więc jak tylko zobaczyłam ten komplet
w sklepie, od razu wiedziałam, że będzie zachwycona. Kosztuje osiemdziesiąt dolarów. Rick
zaproponował, żebyśmy się zrzucili, ale większą część zapłacę sama. W końcu to prezent dla moich
rodziców. Jutro rano, kiedy zacznie się szkoła, sprawdzę na tablicy ogłoszeniowej Szczęśliwego
Trafu, czy nie znajdzie się dla mnie jakaś robota. Przydałoby mi się trochę dodatkowych pieniędzy,
no i potrzebuję sześćdziesięciu dolarów na te pojemniczki.
Żegnam się z Chris, suszę włosy i zaczynam szykować się na wieczór.
Rick obudził cały dom, kiedy zadzwonił do mnie o wpół do siódmej rano.
- Henny - oznajmił - dostałem fantastyczną wiadomość. Pójdziemy wieczorem na obiad,
żeby to uczcić.
Tata tak się wściekał, że musiałam szybciutko przerwać rozmowę. Zdążyliśmy tylko ustalić,
o której się zobaczymy. Rick będzie tu za pół godziny, a ja jestem jeszcze nie ubrana!
W moim pokoju panuje taki bałagan, że nie mogę znaleźć niczego, co nadawałoby się do
włożenia. Nie zrobiłyśmy w porę prania. Joy wprowadziła się do nas w zeszłym tygodniu, gdy
wygasła umowa najmu jej mieszkania, gosposia odeszła, a w dodatku wszyscy są pochłonięci
sprawami związanymi ze ślubem i weselem. W efekcie codzienne życic uległo kompletnej
dezorganizacji. Miałyśmy prać dziś, ale jakoś się do tego nie zabrałyśmy.
Gaduła, mój syjamski kot, śpi na stosie ubrań w kącie szafy. Nie mam ochoty go budzić, ale
muszę przecież znaleźć coś przyzwoitego do włożenia na siebie.
- Jak myślisz, co wydarzy się dziś wieczorem?
- pytam go. Gaduła wydaje miauknięcie, przenosi się w drugi kąt szafy i znowu zasypia.
Decyduję się na rudą bluzkę i spódnicę w kwiaty, którą Joy kupiła mi kilka miesięcy temu.
To mój jedyny wyjściowy komplet ciuchów, który nie jest brudny lub wygnieciony.
Schodzę na dół, by zaczekać na Ricka. Tata i Joy siedzą w stołowym i grają w scrabble.
Ojciec jest ubrany w starą bawełnianą koszulkę z napisem MOOSE CREEK. Inskrypcja na
koszulce Joy głosi: KOCHAM MOJEGO BULLMASTIFA. Wprawdzie Joy jeszcze nie ma
bullmastifa, ale to już kwestia dni. Jej synowa nie znosi ślinienia się Sir Winstona, więc już pojutrze
po południu Winnie zjawi się, by odtąd zapluwać się w naszym domu.
- Ataraksja? Nie ma takiego słowa - uskarża się tata.
- Jest - stwierdza Joy.
Tata chwyta słownik. Joy zagląda mu przez ramię i znajduje zagadkowy wyraz.
- To znaczy „równowaga ducha”.
Joy odwraca się, by mi się przyjrzeć.
- Naprawdę ślicznie wyglądasz dziś wieczór. Wiedziałam, że będzie ci do twarzy w tym
kolorze.
Mam nadzieję, że tak jest naprawdę.
- Powiem temu Rickowi, żeby nie dzwonił tak wcześnie - zapowiada ojciec.
- Nawet nić próbuj! - protestuję.
- Skoncentruj się na scrabble - mówi Joy. Jest psychoterapeutką i wie, jak sobie radzić z tatą.
Ojciec wzdycha. Powracają do gry. Żadne z nich nie lubi przegrywać. Oboje należą do
Stowarzyszenia Graczy w Scrabble w Highland i oboje są finalistami mistrzowskich rozgrywek.
Słychać dzwonek. Otwieram. To Ricky. Jestem tak podekscytowana, że prawie mdleję. Rick
podaje mi orchideę.
- Jaka piękna - mówię. - Dzięki!
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiada. Z uśmiechem próbuje przypiąć mi ją do
bluzki, ale jest tak podenerwowany, że prawie mnie przy tym kłuje. Purpurowy kwiat wygląda
koszmarnie przy rudej bluzce, ale i tak jestem zachwycona. Może Chris ma rację? Purpurowa
orchidea to dobry znak. To byłby idealny początek nowego roku szkolnego w trzeciej klasie.
Udaje nam się wymknąć bez rodzicielskich pytań, zamieszania czy też wykładu, o jakiej
porze nie należy telefonować.
- Dokąd jedziemy? - pytam, gdy wsiadamy do samochodu.
- Do „Colonial” - odpowiada Rick. - To jedno z moich ulubionych miejsc.
Staram się udawać entuzjazm. To oczywiście nie znaczy, że mam coś przeciwko „Colonial
Inn”. Tylko że to jedna z tych restauracji, gdzie babcia zabiera cię w twoje urodziny, a nie lokal, w
którym chłopak prosi, żebyś z nim chodziła. Gdybym miała ocenić „Colonial” pod względem
romantycznego nastroju, dałabym mu ujemną punktację.
Rick prawie się nie odzywa podczas jazdy. Robi wrażenie spiętego.
- Podobno w tym roku będzie nowy nauczyciel wiedzy o społeczeństwie - informuję go.
- Nie będę chodził na ten kurs - ucina.
- Myślałam, że taki miałeś zamiar?
- Może w college’u, w przyszłym roku.
Ja cieszę się na lekcje wiedzy o społeczeństwie. Może zostanę w przyszłości
psychoterapeutką. Chciałam być weterynarzem, dopóki nie przekonałam się na lekcjach biologii, że
robienie sekcji zwierząt przyprawia mnie o mdłości. Może pewnego dnia dokonam jakiegoś
odkrycia, na przykład, jak zaskakiwać facetów. Dopomogłabym w ten sposób połowie ludzkości. A
mnie samej z pewnością przydałaby się taka wiedza właśnie teraz! Na przemian ogryzam paznokcie
i wyglądam przez okno.
Przed wejściem do restauracji Rick otwiera bagażnik i wyjmuje spore pudło zapakowane w
lśniący, biały papier. Uśmiecha się.
- To dla ciebie. Ale na razie tego nie rozpakowuj.
- Ojej! Umieram z ciekawości, co to jest.
- Warto poczekać - zapewnia mnie.
Paczka ma wymiary pudła, w jaki pakuje się suknie. Czy to jakiś żart? A może Rick
zapakował do pudła swój medalion? Spoglądam na jego szyję, by sprawdzić, czy ma go na sobie,
ale nie mogę nic dojrzeć pod koszulą i krawatem. Gdyby napięcie mogło zabijać, moje zwłoki już
leżałyby na parkingu.
Rick bierze mnie pod ramię i wchodzimy do restauracji. Hostessa prowadzi nas do stolika
przy oknie.
Aż trudno uwierzyć, że posadzono nas zaledwie dwa stoliki od najbardziej odlotowego
chłopaka szkoły w Highland, Trzyrandkowego Briana Andersona i jego rodziców. Brian jest
wysoki, przystojny i ciemnowłosy. Z żadną dziewczyną nie umawia się więcej niż trzy razy. Jest
taki fantastyczny, że stał się szkolną znakomitością. I do tego prawdziwy czaruś. Chris i ja nieraz
dzwoniłyśmy do niego tylko po to, by usłyszeć jego głos i natychmiast odwiesić słuchawkę. Jestem
zaskoczona, że w ogóle można go zobaczyć bez dziewczyny.
Kelner podaje nam menu.
Jestem tak pochłonięta Rickiem i zagadkową zawartością pudełka, że nie jestem w stanie go
przeczytać.
- Co zamawiasz? - pyta Rick, gdy kelner ponownie podchodzi do stolika.
- Grzankę z serem i z pomidorem.
- W porze obiadu nie podajemy grzanek z serem - stwierdza wyniośle kelner.
- Dwa razy cielęcina Picatta - zamawia Rick. - Może być, Henny?
Nie mam pojęcia, co to jest cielęcina Picatta, ale odpowiadam:
- Doskonale.
- Czemu nie rozpakujesz pudełka? - pyta Rick.
Oddzieram kokardę i ostrożnie zdejmuję papier. Wewnątrz jest mój prześliczny, olejny
portret. Zaglądam do pudełka, czy nie ma w nim medalionu. Niestety. Coś mi się zdaje, że sprawy
nie układają się dokładnie tak, jak miałam nadzieję.
- Kiedy to namalowałeś?
- Wykonałem ten portret według szkicu węglem, który zrobiłem ci w zeszłym roku. -
Ujmuje mnie za rękę. - Gdyby nie ty, nie dostałbym pełnego stypendium.
- Stypendium? Jestem z ciebie taka dumna! Przyjęli cię w pierwszej kolejności!
Zarzucam mu ramiona na szyję i całuję go. Wszyscy obecni w restauracji zwracają głowy w
naszą stronę i przyglądają się. Starszy pan przy sąsiednim stoliku uśmiecha się.
Rick nabiera powietrza w płuca.
- Nie, nie w pierwszej kolejności. W drugiej. To stypendium do liceum sztuk pięknych w
Północnej Karolinie. Przez rok będę mieszkał z matką.
Gdy rodzice Ricka rozwiedli się, jego matka przeniosła się do Północnej Karoliny. On
zdecydował się zostać z ojcem.
- Kiedy wyjeżdżasz? - Zaczynam odczuwać wyraźny brak ataraksji.
- Jutro rano. Mam samolot o siódmej.
- Jutro rano! Czemu mi nie powiedziałeś! - wykrzykuję.
- Sam dowiedziałem się dopiero dziś rano. To stypendium uzyskała dziewczyna z Florydy,
ale nie mogła go wykorzystać. Ja byłem drugi w kolejności. Nawet szkoła dowiedziała się dopiero
dziś wczesnym rankiem. Zadzwoniłem do ciebie natychmiast, jak tylko dostałem wiadomość, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]