Erle Stanley Gardner - Sprawa samotnej dziedziczki, E Książki także, Erle Stanley Gardner
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Erle Stanley Gardner
Sprawa samotnej dziedziczki
Przełożyła Anna Kloczkowska
OSOBY
PERRY MASON - błyskotliwy adwokat specjalizujący się w sprawach kryminalnych.
Jego metody są, delikatnie mówiąc, niekonwencjonalne.
DELLA STREET - zaufana i niezawodna sekretarka Masona. Chętnie służy mu pomocą w każdej
sytuacji.
ROBERT CADDO - wydawca czasopisma „Wołanie Samotnych Serc”. Samozwańczy psycholog
żerujący na ludzkiej słabości.
PAUL DRAKE - szef Agencji Detektywistycznej Drake’a. Długoletni i niestrudzony przyjaciel
Perry’ego Masona.
MARILYN MARLOW - spadkobierczyni wielkiej fortuny, do której nie ma zbyt wiele szczęścia. Jej
anons w czasopiśmie pana Caddo stał się początkiem całej sprawy.
ROSE KEELING, ETHEL FURLONG - dwie pielęgniarki, będące świadkami podpisania
testamentu przez umierającego George’a P. Endicotta.
KENNETH BARSTOW - jeden z najprzystojniejszych detektywów Drake’a. Doskonale sprawdził
się w roli chłopaka z prowincji.
DOLORES CADDO - nieobliczalna małżonka Roberta Caddo. Bezlitosna wobec każdej kobiety,
która zbliży się do jej męża.
PORUCZNIK TRAGG - podstępny policjant z Wydziału Zabójstw. Jego wymyślne metody śledcze
pozostawiają wiele do życzenia.
RALPH ENDICOTT - brat nieżyjącego George’a Endicotta. Odcisk jego kciuka odgrywa główną
rolę w przedstawieniu.
PALMER ENDICOTT - drugi brat George’a Endicotta. Przesadnie podejrzliwy w stosunku do
swojego brata Ralpha.
LORRAINE ENDICOTT PARSONS - oziębła siostra George’a Endicotta, odczuwająca wstręt do
prasy. Przejawia typowe cechy rodzinne, między innymi skąpstwo.
PADDINGTON C. NILES - pełnomocnik Endicottów. W ich imieniu zamierza wystąpić o obalenie
testamentu ich brata. Będzie niemile zaskoczony, gdy dowie się, że nie byli z nim do końca
szczerzy.
SIERŻANT HOLKOMB - zawzięty funkcjonariusz policji, którego podejrzani unikają jak ognia.
ZASTĘPCA PROKURATORA OKRĘGOWEGO HANOVER - napastliwy i wytrawny oskarżyciel,
godny przeciwnik Masona.
Rozdział 1
Perry Mason sięgnął po wizytówkę, którą Della Street przyniosła mu do gabinetu.
- Kto to, Dello?
- Robert Caddo.
Perry Mason obejrzał wizytówkę, po czym uśmiechnął się.
- Wydawnictwo Samotni Kochankowie - przeczytał. - Cóż to za kłopoty sprowadzają do nas pana
Caddo?
- On określił je jako „komplikacje” wynikające z ogłoszenia, które opublikował - odparła wesoło.
Podała Masonowi egzemplarz oszczędnie wydanego czasopisma zatytułowanego:
„Wołanie Samotnych Serc”.
- Wygląda jak tani katalog wysyłkowy - zauważył Mason.
- Bo to jest tani katalog wysyłkowy.
Mason uniósł brwi.
- No, prawie - uściśliła Della i zaczęła wertować
czasopismo. - Na początku są opowiadania, na końcu anonse towarzyskie, a na wewnętrznej
stronie tylnej okładki jest pusty
blankiet, na którym można zapisać wiadomość. Potem wystarczy oderwać wzdłuż perforacji i
złożyć na kształt koperty.
Mason pokiwał głową.
- Od pana Caddo dowiedziałam się, że wszystkie tego typu listy, po wpłynięciu do biura redakcji,
trafiają do skrytki ogłoszeniodawcy, oczywiście o ile zostały właściwie
zaadresowane.
- Bardzo interesujące - przyznał Mason.
- Na przykład - ciągnęła Della, otwierając czasopismo na przypadkowej stronie - tu mamy skrytkę
numer 256. Masz ochotę skontaktować się z właścicielką skrytki 256? Wystarczy, że oderwiesz
okładkę, wpiszesz wiadomość, złożysz, zakleisz i dostarczysz do biura redakcji wydawnictwa
Samotni Kochankowie w dowolny sposób.
- Właścicielka skrytki 256? To brzmi zachęcająco. Masz coś więcej na ten temat? - Mason
wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Coś mi mówi, że sprawa pana Caddo dostarczy nam wielu
wrażeń.
Della Street odczytała ogłoszenie:
Dystyngowana kobieta w wieku lat czterdziestu, pochodząca z prowincji, pragniepoznać
mężczyznę z zamiłowaniem do zwierząt.
Mason roześmiał się, odrzucając głowę do tyłu. Nagle spoważniał.
- O co chodzi, szefie?
- To śmieszne, a jednocześnie tragiczne - rzekł z namysłem Mason. - Niezamężna
czterdziestolatka, wychowana na wsi, nagle znajduje się w mieście sama, bez przyjaciół.
Pewnie ma parę kotów. Ona na pewno... Jak wygląda ten Caddo?
- Ma jakieś trzydzieści osiem lat, wydatne kości policzkowe, duże uszy, duże niebieskie oczy,
wystającą grdykę, jest wysoki, łysiejący, ma wielkie stopy i siedzi na krześle, jakby połknął kij.
Nawet się nie oprze. Wystarczy, że na niego patrzę, od razu robię się niespokojna.
- A z czym do nas przychodzi?
- Mnie powiedział tylko tyle, że chodzi o pewne komplikacje. Ale szczegóły wolałby
wyjaśnić tobie osobiście.
- No dobra, niech wejdzie - rzekł Mason. Della Street ruszyła w stronę drzwi.
- Tylko nie wyrzucaj tego czasopisma - rzuciła przez ramię. - Nasza telefonistka
Gertie jest nim wyjątkowo zainteresowana. Zamierza napisać do każdej z tych osób, żeby ją
pocieszyć.
Mason zaczął wertować strony czasopisma w zamyśleniu.
- Wygląda na blagę - wymamrotał pod nosem - weźmy choćby pierwszą historyjkę,
Pocałunek w ciemności
Arthura Ansella Ashlanda albo
Nigdy nie jest za późno na strzałę
Amora
George’a Cartrighta Dawsona... Zobaczymy co to za ziółko, ten Caddo. Może warto
mu się dobrać do skóry. Przyprowadź go, Delio.
Della Street kiwnęła głową i wyszła z gabinetu. Po chwili wróciła z wysokim
mężczyzną, o niezgrabnej, nadmiernie gibkiej sylwetce i z przyklejonym do twarzy pustym
uśmiechem. Przez ten nienaturalny grymas mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby bezustannie
próbował udobruchać nim świat, który z jakichś powodów był mu wrogi.
- Witam pana, panie Caddo - zaczął Mason.
- To pan jest Perry Mason, adwokat? Mason kiwnął głową.
Grube, mięsiste palce Caddo zacisnęły się na dłoni Masona.
- Jest mi niezmiernie miło pana poznać, panie Mason.
- Proszę usiąść - zaprosił Mason - moja asystentka mówi, że jest pan wydawcą tego
czasopisma.
Wskazał dłonią na magazyn leżący na biurku. Caddo przytaknął ochoczo.
- Zgadza się, panie Mason, to prawda.
Gdy pochylił głowę, światło wpadające przez okno odbiło się od połyskliwej
powierzchni wysokiego czoła. Duże uszy zdawały się dominować nad resztą twarzy. Patrząc
na nie, człowiek miał wrażenie, że za chwilę zaczną łopotać, jak chorągiewki na wietrze.
- Jaki jest zamysł pańskiego czasopisma? - zapytał Mason.
- Chodzi o komunikację, panie Mason. Dzięki temu pismu osoby nieśmiałe mogą
odnaleźć bratnią duszę.
- Sprzedaje pan to w kioskach z gazetami?
- Nie. Można je nabyć za pośrednictwem specjalnych punktów sprzedaży. Posiadamy
też nieco prenumeratorów. Widzi pan, panie Mason, nic nie jest tak okrutne i bezosobowe jak
samotność w wielkim mieście.
- Domyślam się, że ten temat nieraz posłużył za motyw przewodni poetyckich
ekspresji - zauważył oschle Mason.
Caddo rzucił mu szybkie spojrzenie, po czym uśmiechnął się lekko.
- Tak, chyba tak.
- Mówiliśmy o pańskim czasopiśmie - przypomniał Mason.
- Cóż, widzi pan, publikujemy opowiadania, które przemawiają do ludzi spragnionych
towarzystwa, ludzi samotnych w wielkim mieście, samotnych we własnym życiu. Staramy się
przede wszystkim zaspokajać potrzeby kobiet, które osiągnęły wiek, kiedy nachodzi je lęk, że
być może już nigdy nie zaznają miłości, wiek osamotnienia, wiek paniki.
Po raz kolejny głowa Caddo wykonała serię regularnych, rytmicznych przytaknięć, jak
gdyby właśnie zaczął działać jakiś wewnętrzny mechanizm, zaprogramowany na zgadzanie
się z samym sobą.
Mason otworzył czasopismo i oznajmił:
- Z tego co widzę po tytułach, te opowieści muszą być dość romantyczne.
- Och, to prawda.
Mason zaczął przeglądać opowiadanie zatytułowane
Pocałunek w ciemności.
- Niech pan tego nie czyta - poprosił Caddo.
- Chciałem tylko zobaczyć, jakie historie pan publikuje. Kim jest Arthur Ansell
Ashland? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek o nim słyszał.
- Och, zapewniam pana, że nie słyszał pan o nikim, kto pisze do mojego czasopisma,
panie Mason.
- Dlaczego nie? - zdziwił się adwokat. Caddo odkaszlnął z niechęcią.
- Czasem trzeba się mocno napracować, żeby mieć wystarczającą liczbę opowiadań do
publikacji.
- Chce pan powiedzieć, że sam pan je pisze? - zapytał Mason.
- Arthur Ansell Ashland to nazwisko stworzone na potrzeby wydawnictwa - odparł
skromnie Caddo.
- To znaczy?
- Nazwisko jest własnością wydawnictwa. Pod tym nazwiskiem możemy
opublikować, co tylko chcemy, podpisując nim dowolne opowiadanie.
- Kto w takim razie jest prawdziwym autorem tego opowiadania? Caddo obnażył zęby
w szerokim uśmiechu.
- Ja - oznajmił, po czym znów wprowadził głowę w miarowy rytm.
- A tego następnego, autorstwa George’a Cartrighta Dawsona? Potakiwanie trwało
nieprzerwanie, bez najdrobniejszej zmiany tempa.
- Chce pan powiedzieć, że to drugie też pan napisał?
- Zgadza się, panie Mason.
Mason przyglądał się błyszczącej, potakującej głowie.
- A następne? - zapytał.
Głowa kiwała się w niezmiennym rytmie.
- Na miłość boską - powiedział Mason - czy pan pisze wszystkie teksty do gazety?
- Zwykle tak. Czasem udaje mi się znaleźć gotowe opowiadanie, które mogę kupić za
moją umowną stawkę: ćwierć centa za słowo.
- No dobrze - Mason rzekł cierpko. - Jakie są pańskie kłopoty?
- Moje kłopoty! - wykrzyknął Caddo. - Mam ich całe mnóstwo! Ja... och, pan pyta,
dlaczego chciałem się z panem widzieć?
- Zgadza się.
Caddo sięgnął po czasopismo, które Della Street położyła wcześniej na biurku
Masona. Wprawną ręką zaczął wertować strony, aż wreszcie zatrzymał się na ogłoszeniu
numer 96.
- Oto moje kłopoty, w skrócie - poinformował. Podał czasopismo Masonowi.
Mason przeczytał:
Jestem dwudziestotrzyletnią dziewczyną, o ładnej twarzy i zgrabnej figurze. Należę do
tego typu kobiet, o których mówi się, że powinny robić karierę w Hollywood, jednak
najwyraźniej Hollywood jest innego zdania. Jestem dziedziczką pokaźnej fortuny. Mam już
dosyć mężczyzn, którzy wiedzą, kim jestem i w sposób oczywisty zalecają się do mnie tylko ze
względu na pieniądze. Z całego serca pragnę poznać nowych przyjaciół. Czy znajdzie się jakiś
przystojny, młody mężczyzna, w wieku od dwudziestu trzech do czterdziestu lat, który napisze
do mnie i powie mi, że rozumie, jak się czuję? Pisząc do mnie, napisz także coś o sobie. A
także, jeśli to możliwe, załącz swoją fotografię. Kontaktować się ze mną można za
pośrednictwem czasopisma, pod numerem skrytki 96.
Mason zmarszczył brwi.
- O co chodzi? - zapytał Caddo.
- Przecież to jawne oszustwo - skwitował Mason. - Żadna inteligentna i majętna
dziewczyna nie zainteresowałaby się nawet pańskim pismem. Atrakcyjna spadkobierczyni
byłaby z pewnością zbyt zajęta i zbyt inteligentna, aby tracić czas na czytanie takich bzdur,
nie mówiąc już o nadsyłaniu własnego anonsu. To wyzysk najgorszego rodzaju.
- Och, bardzo mi przykro - przyznał Caddo.
- I słusznie.
- Chciałem powiedzieć, przykro mi, że pan nie rozumie.
- Doskonale rozumiem. Moim zdaniem, to ogłoszenie jest owocem współpracy
Arthura Ansella Ashlanda i George’a Cartrighta Dawsona.
- Nie! Nie! Nie, panie Mason, proszę, niech pan przestanie - ostrzegł Caddo, unosząc
wysoko dłoń, wewnętrzną stroną zwróconą do Masona. Przez chwilę Caddo wyglądał jak
kierujący ruchem policjant, zatrzymujący niecierpliwego przechodnia.
- Chce pan powiedzieć, że nie pan to napisał?
- Nie, absolutnie nie.
- Więc pewnie ktoś to zrobił dla pana - rzucił adwokat.
- Ależ nie, panie Mason, proszę mi wierzyć. Dlatego właśnie przychodzę do pana -
tłumaczył desperacko Caddo.
- No dobrze. Niech pan mówi.
Cyniczne spojrzenie adwokata sprawiło, że Caddo niespokojnie uniósł się na krześle.
- Chciałbym, żeby pan mi wierzył, panie Mason.
- Interesują mnie fakty.
- W tej branży, sam pan rozumie, jak w żadnej innej, wystarczy przetrzeć szlak, żeby
znaleźli się naśladowcy. Innymi słowy, mam konkurentów. To zaciekła rywalizacja.
- Niech pan mówi dalej.
- Jeden z nich doniósł władzom, że zwiększam popularność swojego czasopisma
poprzez publikację fałszywych ogłoszeń.
- Co na to władze?
- Mam dwa wyjścia: albo wycofać wydanie ze sprzedaży, albo dowieść, że ogłoszenie
jest autentyczne. Żadne z tych rozwiązań nie wchodzi w grę.
- Dlaczego?
- Po pierwsze dlatego, że to nie jest zwykłe czasopismo. To raczej coś w rodzaju
broszury. Drukujemy je w dużych ilościach i sprzedajemy aż do wyczerpania nakładu lub do
momentu, gdy listy od czytelników zupełnie przestaną napływać. Nie ma mowy o wycofaniu
całego nakładu, czy o drukowaniu nowego wydania. Cóż, w ostateczności dałoby się zrobić,
ale to kosztowne, męczące, a na dodatek bardzo czasochłonne.
- Skoro anons jest prawdziwy, dlaczego nie może pan tego udowodnić?
Caddo pogładził szczękę długimi palcami.
- I tu jest pies pogrzebany - westchnął.
- To niech go pan odkopie - mówiąc to, Mason rzucił okiem na Delię Street.
- Słucham?
- Nic, nic. Niech pan mówi dalej.
- Cóż - Caddo nadal pocierał szczękę - może lepiej wyjaśnię panu, na czym polega
nasza praca, panie Mason.
- Proszę.
- Otóż jedyny sposób, w jaki czytelnik może nawiązać kontakt z ogłoszeniodawcą, to
nabyć egzemplarz czasopisma za dwadzieścia pięć centów, napisać list i dopilnować, aby
dotarł do biura redakcji, zaadresowany na numer skrytki autora anonsu. To wszystko. Jeśli
czytelnik decyduje się wysłać list pocztą, robi to na własne ryzyko. My raczej sugerujemy,
żeby listy dostarczać osobiście, jednak osoby spoza miasta zwykle wybierają drogę pocztową.
- Proszę mówić dalej.
- Ktoś, kto szuka towarzystwa, jest skłonny odpisać na anonsy kilku osób. Innymi
słowy, nasi czytelnicy często piszą po dziesięć, piętnaście listów.
- Kupując tyle egzemplarzy po dwadzieścia pięć centów każdy, ile listów chcą wysłać,
tak?
- Dokładnie tak.
- A co potem?
- Zwykle otrzymują odpowiedź na każdy ze swoich listów.
- A wtedy już nie są samotni i przestają kupować pańskie czasopismo.
Caddo uśmiechnął się.
- W praktyce wygląda to nieco inaczej.
- Jak to? - zdziwił się Mason.
- No tak. Ludzie naprawdę samotni - powiedział Caddo - często są samotni ze względu
na swój charakter, nie na otoczenie. Niech pan wyobrazi sobie, panie Mason, osobę lubianą,
prawdziwą duszę towarzystwa i niech pan „wyśle” ją do zupełnie obcego miasta, gdzie nie
będzie znała absolutnie nikogo. W ciągu kilku tygodni taki ktoś najpewniej zgromadzi wokół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl upanicza.keep.pl
Erle Stanley Gardner
Sprawa samotnej dziedziczki
Przełożyła Anna Kloczkowska
OSOBY
PERRY MASON - błyskotliwy adwokat specjalizujący się w sprawach kryminalnych.
Jego metody są, delikatnie mówiąc, niekonwencjonalne.
DELLA STREET - zaufana i niezawodna sekretarka Masona. Chętnie służy mu pomocą w każdej
sytuacji.
ROBERT CADDO - wydawca czasopisma „Wołanie Samotnych Serc”. Samozwańczy psycholog
żerujący na ludzkiej słabości.
PAUL DRAKE - szef Agencji Detektywistycznej Drake’a. Długoletni i niestrudzony przyjaciel
Perry’ego Masona.
MARILYN MARLOW - spadkobierczyni wielkiej fortuny, do której nie ma zbyt wiele szczęścia. Jej
anons w czasopiśmie pana Caddo stał się początkiem całej sprawy.
ROSE KEELING, ETHEL FURLONG - dwie pielęgniarki, będące świadkami podpisania
testamentu przez umierającego George’a P. Endicotta.
KENNETH BARSTOW - jeden z najprzystojniejszych detektywów Drake’a. Doskonale sprawdził
się w roli chłopaka z prowincji.
DOLORES CADDO - nieobliczalna małżonka Roberta Caddo. Bezlitosna wobec każdej kobiety,
która zbliży się do jej męża.
PORUCZNIK TRAGG - podstępny policjant z Wydziału Zabójstw. Jego wymyślne metody śledcze
pozostawiają wiele do życzenia.
RALPH ENDICOTT - brat nieżyjącego George’a Endicotta. Odcisk jego kciuka odgrywa główną
rolę w przedstawieniu.
PALMER ENDICOTT - drugi brat George’a Endicotta. Przesadnie podejrzliwy w stosunku do
swojego brata Ralpha.
LORRAINE ENDICOTT PARSONS - oziębła siostra George’a Endicotta, odczuwająca wstręt do
prasy. Przejawia typowe cechy rodzinne, między innymi skąpstwo.
PADDINGTON C. NILES - pełnomocnik Endicottów. W ich imieniu zamierza wystąpić o obalenie
testamentu ich brata. Będzie niemile zaskoczony, gdy dowie się, że nie byli z nim do końca
szczerzy.
SIERŻANT HOLKOMB - zawzięty funkcjonariusz policji, którego podejrzani unikają jak ognia.
ZASTĘPCA PROKURATORA OKRĘGOWEGO HANOVER - napastliwy i wytrawny oskarżyciel,
godny przeciwnik Masona.
Rozdział 1
Perry Mason sięgnął po wizytówkę, którą Della Street przyniosła mu do gabinetu.
- Kto to, Dello?
- Robert Caddo.
Perry Mason obejrzał wizytówkę, po czym uśmiechnął się.
- Wydawnictwo Samotni Kochankowie - przeczytał. - Cóż to za kłopoty sprowadzają do nas pana
Caddo?
- On określił je jako „komplikacje” wynikające z ogłoszenia, które opublikował - odparła wesoło.
Podała Masonowi egzemplarz oszczędnie wydanego czasopisma zatytułowanego:
„Wołanie Samotnych Serc”.
- Wygląda jak tani katalog wysyłkowy - zauważył Mason.
- Bo to jest tani katalog wysyłkowy.
Mason uniósł brwi.
- No, prawie - uściśliła Della i zaczęła wertować
czasopismo. - Na początku są opowiadania, na końcu anonse towarzyskie, a na wewnętrznej
stronie tylnej okładki jest pusty
blankiet, na którym można zapisać wiadomość. Potem wystarczy oderwać wzdłuż perforacji i
złożyć na kształt koperty.
Mason pokiwał głową.
- Od pana Caddo dowiedziałam się, że wszystkie tego typu listy, po wpłynięciu do biura redakcji,
trafiają do skrytki ogłoszeniodawcy, oczywiście o ile zostały właściwie
zaadresowane.
- Bardzo interesujące - przyznał Mason.
- Na przykład - ciągnęła Della, otwierając czasopismo na przypadkowej stronie - tu mamy skrytkę
numer 256. Masz ochotę skontaktować się z właścicielką skrytki 256? Wystarczy, że oderwiesz
okładkę, wpiszesz wiadomość, złożysz, zakleisz i dostarczysz do biura redakcji wydawnictwa
Samotni Kochankowie w dowolny sposób.
- Właścicielka skrytki 256? To brzmi zachęcająco. Masz coś więcej na ten temat? - Mason
wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Coś mi mówi, że sprawa pana Caddo dostarczy nam wielu
wrażeń.
Della Street odczytała ogłoszenie:
Dystyngowana kobieta w wieku lat czterdziestu, pochodząca z prowincji, pragniepoznać
mężczyznę z zamiłowaniem do zwierząt.
Mason roześmiał się, odrzucając głowę do tyłu. Nagle spoważniał.
- O co chodzi, szefie?
- To śmieszne, a jednocześnie tragiczne - rzekł z namysłem Mason. - Niezamężna
czterdziestolatka, wychowana na wsi, nagle znajduje się w mieście sama, bez przyjaciół.
Pewnie ma parę kotów. Ona na pewno... Jak wygląda ten Caddo?
- Ma jakieś trzydzieści osiem lat, wydatne kości policzkowe, duże uszy, duże niebieskie oczy,
wystającą grdykę, jest wysoki, łysiejący, ma wielkie stopy i siedzi na krześle, jakby połknął kij.
Nawet się nie oprze. Wystarczy, że na niego patrzę, od razu robię się niespokojna.
- A z czym do nas przychodzi?
- Mnie powiedział tylko tyle, że chodzi o pewne komplikacje. Ale szczegóły wolałby
wyjaśnić tobie osobiście.
- No dobra, niech wejdzie - rzekł Mason. Della Street ruszyła w stronę drzwi.
- Tylko nie wyrzucaj tego czasopisma - rzuciła przez ramię. - Nasza telefonistka
Gertie jest nim wyjątkowo zainteresowana. Zamierza napisać do każdej z tych osób, żeby ją
pocieszyć.
Mason zaczął wertować strony czasopisma w zamyśleniu.
- Wygląda na blagę - wymamrotał pod nosem - weźmy choćby pierwszą historyjkę,
Pocałunek w ciemności
Arthura Ansella Ashlanda albo
Nigdy nie jest za późno na strzałę
Amora
George’a Cartrighta Dawsona... Zobaczymy co to za ziółko, ten Caddo. Może warto
mu się dobrać do skóry. Przyprowadź go, Delio.
Della Street kiwnęła głową i wyszła z gabinetu. Po chwili wróciła z wysokim
mężczyzną, o niezgrabnej, nadmiernie gibkiej sylwetce i z przyklejonym do twarzy pustym
uśmiechem. Przez ten nienaturalny grymas mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby bezustannie
próbował udobruchać nim świat, który z jakichś powodów był mu wrogi.
- Witam pana, panie Caddo - zaczął Mason.
- To pan jest Perry Mason, adwokat? Mason kiwnął głową.
Grube, mięsiste palce Caddo zacisnęły się na dłoni Masona.
- Jest mi niezmiernie miło pana poznać, panie Mason.
- Proszę usiąść - zaprosił Mason - moja asystentka mówi, że jest pan wydawcą tego
czasopisma.
Wskazał dłonią na magazyn leżący na biurku. Caddo przytaknął ochoczo.
- Zgadza się, panie Mason, to prawda.
Gdy pochylił głowę, światło wpadające przez okno odbiło się od połyskliwej
powierzchni wysokiego czoła. Duże uszy zdawały się dominować nad resztą twarzy. Patrząc
na nie, człowiek miał wrażenie, że za chwilę zaczną łopotać, jak chorągiewki na wietrze.
- Jaki jest zamysł pańskiego czasopisma? - zapytał Mason.
- Chodzi o komunikację, panie Mason. Dzięki temu pismu osoby nieśmiałe mogą
odnaleźć bratnią duszę.
- Sprzedaje pan to w kioskach z gazetami?
- Nie. Można je nabyć za pośrednictwem specjalnych punktów sprzedaży. Posiadamy
też nieco prenumeratorów. Widzi pan, panie Mason, nic nie jest tak okrutne i bezosobowe jak
samotność w wielkim mieście.
- Domyślam się, że ten temat nieraz posłużył za motyw przewodni poetyckich
ekspresji - zauważył oschle Mason.
Caddo rzucił mu szybkie spojrzenie, po czym uśmiechnął się lekko.
- Tak, chyba tak.
- Mówiliśmy o pańskim czasopiśmie - przypomniał Mason.
- Cóż, widzi pan, publikujemy opowiadania, które przemawiają do ludzi spragnionych
towarzystwa, ludzi samotnych w wielkim mieście, samotnych we własnym życiu. Staramy się
przede wszystkim zaspokajać potrzeby kobiet, które osiągnęły wiek, kiedy nachodzi je lęk, że
być może już nigdy nie zaznają miłości, wiek osamotnienia, wiek paniki.
Po raz kolejny głowa Caddo wykonała serię regularnych, rytmicznych przytaknięć, jak
gdyby właśnie zaczął działać jakiś wewnętrzny mechanizm, zaprogramowany na zgadzanie
się z samym sobą.
Mason otworzył czasopismo i oznajmił:
- Z tego co widzę po tytułach, te opowieści muszą być dość romantyczne.
- Och, to prawda.
Mason zaczął przeglądać opowiadanie zatytułowane
Pocałunek w ciemności.
- Niech pan tego nie czyta - poprosił Caddo.
- Chciałem tylko zobaczyć, jakie historie pan publikuje. Kim jest Arthur Ansell
Ashland? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek o nim słyszał.
- Och, zapewniam pana, że nie słyszał pan o nikim, kto pisze do mojego czasopisma,
panie Mason.
- Dlaczego nie? - zdziwił się adwokat. Caddo odkaszlnął z niechęcią.
- Czasem trzeba się mocno napracować, żeby mieć wystarczającą liczbę opowiadań do
publikacji.
- Chce pan powiedzieć, że sam pan je pisze? - zapytał Mason.
- Arthur Ansell Ashland to nazwisko stworzone na potrzeby wydawnictwa - odparł
skromnie Caddo.
- To znaczy?
- Nazwisko jest własnością wydawnictwa. Pod tym nazwiskiem możemy
opublikować, co tylko chcemy, podpisując nim dowolne opowiadanie.
- Kto w takim razie jest prawdziwym autorem tego opowiadania? Caddo obnażył zęby
w szerokim uśmiechu.
- Ja - oznajmił, po czym znów wprowadził głowę w miarowy rytm.
- A tego następnego, autorstwa George’a Cartrighta Dawsona? Potakiwanie trwało
nieprzerwanie, bez najdrobniejszej zmiany tempa.
- Chce pan powiedzieć, że to drugie też pan napisał?
- Zgadza się, panie Mason.
Mason przyglądał się błyszczącej, potakującej głowie.
- A następne? - zapytał.
Głowa kiwała się w niezmiennym rytmie.
- Na miłość boską - powiedział Mason - czy pan pisze wszystkie teksty do gazety?
- Zwykle tak. Czasem udaje mi się znaleźć gotowe opowiadanie, które mogę kupić za
moją umowną stawkę: ćwierć centa za słowo.
- No dobrze - Mason rzekł cierpko. - Jakie są pańskie kłopoty?
- Moje kłopoty! - wykrzyknął Caddo. - Mam ich całe mnóstwo! Ja... och, pan pyta,
dlaczego chciałem się z panem widzieć?
- Zgadza się.
Caddo sięgnął po czasopismo, które Della Street położyła wcześniej na biurku
Masona. Wprawną ręką zaczął wertować strony, aż wreszcie zatrzymał się na ogłoszeniu
numer 96.
- Oto moje kłopoty, w skrócie - poinformował. Podał czasopismo Masonowi.
Mason przeczytał:
Jestem dwudziestotrzyletnią dziewczyną, o ładnej twarzy i zgrabnej figurze. Należę do
tego typu kobiet, o których mówi się, że powinny robić karierę w Hollywood, jednak
najwyraźniej Hollywood jest innego zdania. Jestem dziedziczką pokaźnej fortuny. Mam już
dosyć mężczyzn, którzy wiedzą, kim jestem i w sposób oczywisty zalecają się do mnie tylko ze
względu na pieniądze. Z całego serca pragnę poznać nowych przyjaciół. Czy znajdzie się jakiś
przystojny, młody mężczyzna, w wieku od dwudziestu trzech do czterdziestu lat, który napisze
do mnie i powie mi, że rozumie, jak się czuję? Pisząc do mnie, napisz także coś o sobie. A
także, jeśli to możliwe, załącz swoją fotografię. Kontaktować się ze mną można za
pośrednictwem czasopisma, pod numerem skrytki 96.
Mason zmarszczył brwi.
- O co chodzi? - zapytał Caddo.
- Przecież to jawne oszustwo - skwitował Mason. - Żadna inteligentna i majętna
dziewczyna nie zainteresowałaby się nawet pańskim pismem. Atrakcyjna spadkobierczyni
byłaby z pewnością zbyt zajęta i zbyt inteligentna, aby tracić czas na czytanie takich bzdur,
nie mówiąc już o nadsyłaniu własnego anonsu. To wyzysk najgorszego rodzaju.
- Och, bardzo mi przykro - przyznał Caddo.
- I słusznie.
- Chciałem powiedzieć, przykro mi, że pan nie rozumie.
- Doskonale rozumiem. Moim zdaniem, to ogłoszenie jest owocem współpracy
Arthura Ansella Ashlanda i George’a Cartrighta Dawsona.
- Nie! Nie! Nie, panie Mason, proszę, niech pan przestanie - ostrzegł Caddo, unosząc
wysoko dłoń, wewnętrzną stroną zwróconą do Masona. Przez chwilę Caddo wyglądał jak
kierujący ruchem policjant, zatrzymujący niecierpliwego przechodnia.
- Chce pan powiedzieć, że nie pan to napisał?
- Nie, absolutnie nie.
- Więc pewnie ktoś to zrobił dla pana - rzucił adwokat.
- Ależ nie, panie Mason, proszę mi wierzyć. Dlatego właśnie przychodzę do pana -
tłumaczył desperacko Caddo.
- No dobrze. Niech pan mówi.
Cyniczne spojrzenie adwokata sprawiło, że Caddo niespokojnie uniósł się na krześle.
- Chciałbym, żeby pan mi wierzył, panie Mason.
- Interesują mnie fakty.
- W tej branży, sam pan rozumie, jak w żadnej innej, wystarczy przetrzeć szlak, żeby
znaleźli się naśladowcy. Innymi słowy, mam konkurentów. To zaciekła rywalizacja.
- Niech pan mówi dalej.
- Jeden z nich doniósł władzom, że zwiększam popularność swojego czasopisma
poprzez publikację fałszywych ogłoszeń.
- Co na to władze?
- Mam dwa wyjścia: albo wycofać wydanie ze sprzedaży, albo dowieść, że ogłoszenie
jest autentyczne. Żadne z tych rozwiązań nie wchodzi w grę.
- Dlaczego?
- Po pierwsze dlatego, że to nie jest zwykłe czasopismo. To raczej coś w rodzaju
broszury. Drukujemy je w dużych ilościach i sprzedajemy aż do wyczerpania nakładu lub do
momentu, gdy listy od czytelników zupełnie przestaną napływać. Nie ma mowy o wycofaniu
całego nakładu, czy o drukowaniu nowego wydania. Cóż, w ostateczności dałoby się zrobić,
ale to kosztowne, męczące, a na dodatek bardzo czasochłonne.
- Skoro anons jest prawdziwy, dlaczego nie może pan tego udowodnić?
Caddo pogładził szczękę długimi palcami.
- I tu jest pies pogrzebany - westchnął.
- To niech go pan odkopie - mówiąc to, Mason rzucił okiem na Delię Street.
- Słucham?
- Nic, nic. Niech pan mówi dalej.
- Cóż - Caddo nadal pocierał szczękę - może lepiej wyjaśnię panu, na czym polega
nasza praca, panie Mason.
- Proszę.
- Otóż jedyny sposób, w jaki czytelnik może nawiązać kontakt z ogłoszeniodawcą, to
nabyć egzemplarz czasopisma za dwadzieścia pięć centów, napisać list i dopilnować, aby
dotarł do biura redakcji, zaadresowany na numer skrytki autora anonsu. To wszystko. Jeśli
czytelnik decyduje się wysłać list pocztą, robi to na własne ryzyko. My raczej sugerujemy,
żeby listy dostarczać osobiście, jednak osoby spoza miasta zwykle wybierają drogę pocztową.
- Proszę mówić dalej.
- Ktoś, kto szuka towarzystwa, jest skłonny odpisać na anonsy kilku osób. Innymi
słowy, nasi czytelnicy często piszą po dziesięć, piętnaście listów.
- Kupując tyle egzemplarzy po dwadzieścia pięć centów każdy, ile listów chcą wysłać,
tak?
- Dokładnie tak.
- A co potem?
- Zwykle otrzymują odpowiedź na każdy ze swoich listów.
- A wtedy już nie są samotni i przestają kupować pańskie czasopismo.
Caddo uśmiechnął się.
- W praktyce wygląda to nieco inaczej.
- Jak to? - zdziwił się Mason.
- No tak. Ludzie naprawdę samotni - powiedział Caddo - często są samotni ze względu
na swój charakter, nie na otoczenie. Niech pan wyobrazi sobie, panie Mason, osobę lubianą,
prawdziwą duszę towarzystwa i niech pan „wyśle” ją do zupełnie obcego miasta, gdzie nie
będzie znała absolutnie nikogo. W ciągu kilku tygodni taki ktoś najpewniej zgromadzi wokół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]