Eric Pasztet, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Graham MastertonERIC PASZTETTo jest bardzo dziwna rzecz �Najdziwniejsza, jaka mo�e by� ��e cokolwiek zje panna T.Staje si� to pann� T.Walter de la MareMatka Erica zwyk�a mawia�: �Jeste� tym, co jesz�.Siedmioletni Eric na kolacj� pa�aszowa� zazwyczaj pot�nego wo�owego sznycla, ap�niejk�ad� si� do ��ka, maca� w�asne nogi i r�ce, �eby sprawdzi�, czy jego sk�razamienia si� wpanierk�.Ile trzeba zje�� wo�owych sznycli, aby samemu sta� si� panierowan� zmielon�wo�owin�?Ale je�li je si� r�wnie� dro�d��wki, paszteciki rybne polan� pomidorowym sosem,d�ugielizaki w kszta�cie papierosa i placek z d�emem renklodowym, i kandyzowane owoce,i jab�ka,i p�atki kukurydziane � to w co si� mo�e cz�owiek zmieni�?Eric z �okciami opartymi na parapecie okna swego pokoiku na poddaszu wpatrywa�si� wdach�wki kryj�ce domy na przedmie�ciu po�udniowego Londynu i pr�bowa� sobiewyobrazi�,w co si� zmieni.W rz꿹cego, pokrytego �luzem potwora o oczach jak marynowane cebule i sk�rzeczarnejjak sk�ra �upacza, szorstkiej jak pi�tka bochenka razowego chleba. W monstrum,kt�remu zka�dego pora wycieka� b�dzie o�liz�y t�uszcz jagni�cy wymieszany z sosem spodjakiej�pieczeni.Pewnego upalnego sierpniowego popo�udnia Eric przewr�ci� si� na szkolnym boiskupodczas zabawy w berka. Otar� sobie kolano tak mocno, �e krew sp�ywa�a doskarpetki.Wieczorem, kiedy le�a� ju� w ��ku, poczu� na nodze twardy i szorstki strup.Pomy�la� wtedy,�e ju� zmienia si� w sznycel wo�owy.Godzinami przegl�da� w swoim pokoju ksi��eczk� �Spotkanie g�upiego Kazika ipasztetnika�*. Pasztetnika! W wierszowanej opowiastce nie by�o wizerunkupasztetnika, aleEric takiego obrazka nie potrzebowa�. Doskonale wyobra�a� sobie, jak okropnamusi by� toposta� � zgarbiona bestia, o sk�rze pop�kanej jak wierzch pasztetu, potw�r,kt�ry wlecze si�i j�czy. Cz�owiek, co zjad� w �yciu o wiele za du�o pasztetu i teraz spotka�a goza to surowakara.Cz�owiek, kt�rego sk�ra stopniowo zmienia si� w pasztet. Cz�owiek, kt�rego p�ucai�o��dek, i brzuch staj� si� powoli wo�owym sznyclem. Pasztetnik!Eric k�ad� si� do ��ka i �ni� mu si� pasztetnik. Potw�r o g�osie tak zmienionymprzezwyciekaj�cy z nosa sos do pieczeni rzymskiej, jakby mia� gigantyczny katar,potw�rb�agaj�cy go: �Zjedz mnie, zabij mnie. Ju� d�u�ej nie wytrzymam�.Przez ca�e tygodnie Eric prawie nic nie bra� do ust. Na jego talerzu zostawa�owszystko, coby�o cho� troch� chrupi�ce i co przypomina�o sk�rk� od chleba, pasztet czyciasteczka. Wko�cu matka wybra�a si� do doktora Wilsona. Podczas wizyty domowej lekarz wniebieskiejkamizelce ze z�otym zegarkiem z dewizk� dociekliwie wypytywa� Erica:� Nie lubisz tego, co jesz?� Nie, prosz� pana.� A mo�e masz jakie� k�opoty w szkole?� Nie, prosz� pana.� Kaszlnij. (Eric kaszln��.)� Wci�gnij powietrze i przez chwil� nie oddychaj. (Eric wci�gn�� powietrze i nieoddycha�.)W przedpokoju o �cianach pokrytych br�zow� tapet� lekarz przystan�� obokbarometru,kt�ry zawsze wskazywa� pi�kn� pogod�, i mrukn�� do matki Erica:� Wszystko jest w porz�dku. Widzi pani, ch�opcy w jego wieku bardzo cz�sto niemaj�apetytu. Ale kiedy ju� zacznie rosn�� no c�, b�dzie musia� je��, �eby �y�, i�y�, �eby je��.Prosz� zapami�ta� moje s�owa i dobrze zaopatrzy� spi�arni�.Matka wr�ci�a do salonu, usiad�a i wpatrywa�a si� w Erica takim wzrokiem, jakbymartwi�j� fakt, �e jej syn nie jest powa�nie chory.� Pan doktor powiedzia�, �e nic ci nie jest.D�uga chwila milczenia.� Tak?Matka ukl�k�a przed nim i wzi�a go za r�k�. Mia�a tak bezbarwne oczy; mia�a takbezbarwn� twarz.� Musisz je��. Musisz by� du�y i silny. Musisz je�� albo umrzesz. Jeste� tym, cojesz,Ericu.� Tego si� w�a�nie boj� � wyszepta�.� Czego?� Tego si� w�a�nie boj�. �e jem za du�o pasztet�w.� Co?� Je�li b�d� jad� za du�o pasztet�w, zamieni� si� w Erica Paszteta.Matka wybuchn�a �miechem. Jej �miech by� niczym kawa�ki pot�uczonego lustra wletniejsypialni. Jasny, ostry, taki, �e m�g� odci�� nos.� W nic si� nie zamienisz. Jedzenie da ci �ycie, to wszystko. Je�li b�dzieszjad� �ycie,b�dziesz �y�. To jak r�wnanie. �ycie wchodzi, �ycie wychodzi.� Tak?I Eric zrozumia�. W jednej chwili pasztetnik sta� si� tylko postaci� z bajki.Rozpad� si� nakawa�ki. Wszystko z niego opad�o. Sk�rka, plasterki cynadr�w. Nagle pasztetnikokaza� si�by� tylko pasztetem. Eric sta� si� doros�y. Teraz ostatecznie zrozumia�tajemnic� ludzkiego�ycia. By�o jak r�wnanie. �ycie wchodzi, �ycie wychodzi. I to wszystko. I niemia�o nicwsp�lnego z panierowan� mielon� wo�owin�; nie mia�o nic wsp�lnego z rybnymipasztecikami w pomidorowym sosie; nie mia�o nic wsp�lnego z ciastem z d�ememrenklodowym. To proste. Je�li jesz �ycie, �yjesz.Nast�pny dzie� by� s�oneczny i przera�liwie upalny. Znudzony i zm�czony Ericusiad� nadachu kom�rki z w�glem i spu�ci� nogi; blady ch�opiec o twarzy elfa, z wielkimi,br�zowymioczyma i z odstaj�cymi uszami. Nie mia� koleg�w, z kt�rymi m�g�by si� pobawi�. Wszkoleprzezywali go �Mekon� i mocno mu dokuczali. Nie umia� dobrze gra� w pi�k�, akiedypr�bowa� gra� w krykieta, nigdy nie udawa�o mu si� zdoby� punktu.Na podw�rku na ty�ach domku na przedmie�ciu, w kt�rym mieszka� Eric, wieczniepachnia� czarny bez i straszliwie �mierdzia�o kocimi siu�kami, bo kot zs�siedztwa za�atwia�swoje potrzeby na w�glu. Matka w�a�nie rozwiesi�a na podw�rku pranie, z kt�regowoda�cieka�a na wybetonowany chodnik. Niebo nad g�ow� Erica by�o tak b��kitne jakwymieszanyz wod� atrament, popstrzone zaledwie kilkoma cirrusami. Wysoko na zachodziezal�ni� ws�o�cu samolot pasa�erski Bristol Britannia, okre�lany przez gazety mianem�Szepcz�cegoGiganta�. Eric pomy�la�, �e taki szepcz�cy gigant to musi by� co� ponurego igro�nego.Obserwowa� stonog�, kt�ra pe�z�a po gor�cej papie pokrywaj�cej dach szopy. Robakdolaz�do jego bawe�nianych szort�w i rozpocz�� d�ug�, mozoln� w�dr�wk� wzd�u� uda,�ebywymin�� przeszkod�.Eric wzi�� stonog� mi�dzy kciuk i palec wskazuj�cy. Robak natychmiast zwin�� si�wtward�, szar� kulk�. Podrzuci� stonog� i zn�w z�apa�. Zrobi� tak jeszcze dwa czytrzy razy.Zastanawia� si�, co sobie takie co� my�li, kiedy jest podrzucane. Boi si�? Amo�e nie ma natyle rozumu, �eby si� ba�?Ale to by�o �ywe. �ywe na tyle, �eby pe�zn�� po obitym pap� dachu. A wi�c co�musia�omy�le�. Teraz zacz�� si� zastanawia�, co by robak pomy�la�, gdyby on go zjad�.�ycie stonogista�oby si� cz�ci� jego �ycia. Jego du�e �ycie i malutkie �ycie robakazosta�yby raz nazawsze po��czone. Wtedy zapewne on by wiedzia�, co my�li stonoga. W ko�cu jestsi� tym,co si� je.Wsun�� stonog� do ust jak pigu�k� i po�o�y� na j�zyku. Musia�a doj�� do wniosku,�etrafi�a w jaki� wilgotny, przyjazny zakamarek w szopie z w�glem, borozprostowa�a si� izacz�a pe�zn�� Ericowi do gard�a.W pierwszej chwili chcia� j� wyplu�, ale si� opanowa�. �yczy�a sobie z w�asnej,nieprzymuszonej woli po��czy� z nim �ycie, a jemu ten pomys� bardzo si�spodoba�.Kiedy robak dotar� ju� do prze�yku, Eric go po�kn��.Zamkn�� oczy. Rozmy�la� o tym, ile czasu trzeba, �eby �wiadomo�� stonogi sta�asi�cz�ci� jego �wiadomo�ci.Mo�e by�a za ma�a? Mo�e powinien zje�� wi�cej ston�g? Zeskoczy� z dachu i zacz��myszkowa� po podw�rku. Podnosi� ceg�y i kamienie, zagl�da� do najwilgotniejszychzakamark�w. Ka�d� znalezion� stonog� wpycha� do ust i po�yka�. W nieca�ykwadransznalaz� ich trzydzie�ci jeden.W drzwiach pojawi�a si� matka z kolejnym koszem, �eby rozwiesi� na sznurkumajtki irajstopy.� Co tam robisz, Ericu? � zapyta�a, mru��c w blasku s�o�ca jedno oko.� Nic � odpar� Eric.Kiedy przypina�a bielizn�, zd��y� zje�� jeszcze cztery stonogi. Chrz�ci�y mumi�dzyz�bami.Wieczorem, le��c w ��ku, gapi� si� w sufit i odnosi� wra�enie, �e �ycia ston�gmieszaj�si� z jego cia�em i umys�em. Czu� si� silniejszy, bardziej �ywy. Je�li jesz�ycie, �yjesz.Na �sme urodziny dosta� od matki rower. Nie by� to nowy rower, ale matkawyczy�ci�a go,pomalowa�a na niebiesko, a pan Tedder, handlarz u�ywanymi samochodami, wprawi�nowehamulce i zainstalowa� b��kitn� gumow� tr�bk�.Eric je�dzi� po Churchill Road, bo tylko tak daleko matka pozwala�a mu oddala�si� oddomu. Churchill Road by�a hakowat� uliczk�, cich� i bezpieczn�, po�o�on� z dalaod g��wnejdrogi.Pewnego szarego, pochmurnego popo�udnia natkn�� si� na potr�conego go��bia,kt�rytrzepota� skrzyd�ami, pr�buj�c chwiejnie stan�� w rynsztoku. Eric zatrzyma� si�i zacz��obserwowa� ptaka. Go��b �ypa� na niego bezradnie paciorkowatym, pomara�czowymokiem.Stara� si� odej�� jak najdalej, ale Eric posuwa� si� za nim; przy ka�dym krokuterkota�otorpedo w jego rowerku.Go��b �y�. Mia� w sobie wi�cej �ycia ni� stonogi (kt�re zjada� zawsze, kiedy jetylkoznalaz�, podobnie jak mr�wki, paj�ki i �my). Je�li zje go��bia, mo�e przekonasi�, jak to jest,kiedy si� lata.Rozejrza� si�. Uliczka by�a zupe�nie pusta. W zasi�gu wzroku mia� tylko trzyzaparkowanesamochody, w tym jeden bez k�, stoj�cy na ceg�ach. To wszystko. �ywej duszy. Zoddalidobiega� warkot autobus�w.Opar� rower o p�ot i zani�s� rannego go��bia w alejk� mi�dzy dwoma niskimidomami.Ptak trzepota� si�, chcia� uciec, a Eric czu� pod kciukiem mocno bij�ce serce.Przycisn�� doust tward�, ostro sklepion� pier� go��bia i wbi� z�by w pi�ra, mi�so i �ci�gna.Ptak walczy�jak oszala�y, wrzeszcza�, ale to tylko podnieca�o Erica. Ugryz� jeszcze raz, ijeszcze raz, ijeszcze raz. Robi� to, dop�ki krew tryska�a mu na twarz. Wbija� z�by w ko�ci,�ci�gna i w co�,co by�o gorzkie i �luzowate.Przez chwil� upaja� si� tym, �e czu� na j�zyku bij�ce jeszcze serce. G��biejwsun�� pier�ptaka do ust. Go��b zdech�.... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl upanicza.keep.pl
Graham MastertonERIC PASZTETTo jest bardzo dziwna rzecz �Najdziwniejsza, jaka mo�e by� ��e cokolwiek zje panna T.Staje si� to pann� T.Walter de la MareMatka Erica zwyk�a mawia�: �Jeste� tym, co jesz�.Siedmioletni Eric na kolacj� pa�aszowa� zazwyczaj pot�nego wo�owego sznycla, ap�niejk�ad� si� do ��ka, maca� w�asne nogi i r�ce, �eby sprawdzi�, czy jego sk�razamienia si� wpanierk�.Ile trzeba zje�� wo�owych sznycli, aby samemu sta� si� panierowan� zmielon�wo�owin�?Ale je�li je si� r�wnie� dro�d��wki, paszteciki rybne polan� pomidorowym sosem,d�ugielizaki w kszta�cie papierosa i placek z d�emem renklodowym, i kandyzowane owoce,i jab�ka,i p�atki kukurydziane � to w co si� mo�e cz�owiek zmieni�?Eric z �okciami opartymi na parapecie okna swego pokoiku na poddaszu wpatrywa�si� wdach�wki kryj�ce domy na przedmie�ciu po�udniowego Londynu i pr�bowa� sobiewyobrazi�,w co si� zmieni.W rz꿹cego, pokrytego �luzem potwora o oczach jak marynowane cebule i sk�rzeczarnejjak sk�ra �upacza, szorstkiej jak pi�tka bochenka razowego chleba. W monstrum,kt�remu zka�dego pora wycieka� b�dzie o�liz�y t�uszcz jagni�cy wymieszany z sosem spodjakiej�pieczeni.Pewnego upalnego sierpniowego popo�udnia Eric przewr�ci� si� na szkolnym boiskupodczas zabawy w berka. Otar� sobie kolano tak mocno, �e krew sp�ywa�a doskarpetki.Wieczorem, kiedy le�a� ju� w ��ku, poczu� na nodze twardy i szorstki strup.Pomy�la� wtedy,�e ju� zmienia si� w sznycel wo�owy.Godzinami przegl�da� w swoim pokoju ksi��eczk� �Spotkanie g�upiego Kazika ipasztetnika�*. Pasztetnika! W wierszowanej opowiastce nie by�o wizerunkupasztetnika, aleEric takiego obrazka nie potrzebowa�. Doskonale wyobra�a� sobie, jak okropnamusi by� toposta� � zgarbiona bestia, o sk�rze pop�kanej jak wierzch pasztetu, potw�r,kt�ry wlecze si�i j�czy. Cz�owiek, co zjad� w �yciu o wiele za du�o pasztetu i teraz spotka�a goza to surowakara.Cz�owiek, kt�rego sk�ra stopniowo zmienia si� w pasztet. Cz�owiek, kt�rego p�ucai�o��dek, i brzuch staj� si� powoli wo�owym sznyclem. Pasztetnik!Eric k�ad� si� do ��ka i �ni� mu si� pasztetnik. Potw�r o g�osie tak zmienionymprzezwyciekaj�cy z nosa sos do pieczeni rzymskiej, jakby mia� gigantyczny katar,potw�rb�agaj�cy go: �Zjedz mnie, zabij mnie. Ju� d�u�ej nie wytrzymam�.Przez ca�e tygodnie Eric prawie nic nie bra� do ust. Na jego talerzu zostawa�owszystko, coby�o cho� troch� chrupi�ce i co przypomina�o sk�rk� od chleba, pasztet czyciasteczka. Wko�cu matka wybra�a si� do doktora Wilsona. Podczas wizyty domowej lekarz wniebieskiejkamizelce ze z�otym zegarkiem z dewizk� dociekliwie wypytywa� Erica:� Nie lubisz tego, co jesz?� Nie, prosz� pana.� A mo�e masz jakie� k�opoty w szkole?� Nie, prosz� pana.� Kaszlnij. (Eric kaszln��.)� Wci�gnij powietrze i przez chwil� nie oddychaj. (Eric wci�gn�� powietrze i nieoddycha�.)W przedpokoju o �cianach pokrytych br�zow� tapet� lekarz przystan�� obokbarometru,kt�ry zawsze wskazywa� pi�kn� pogod�, i mrukn�� do matki Erica:� Wszystko jest w porz�dku. Widzi pani, ch�opcy w jego wieku bardzo cz�sto niemaj�apetytu. Ale kiedy ju� zacznie rosn�� no c�, b�dzie musia� je��, �eby �y�, i�y�, �eby je��.Prosz� zapami�ta� moje s�owa i dobrze zaopatrzy� spi�arni�.Matka wr�ci�a do salonu, usiad�a i wpatrywa�a si� w Erica takim wzrokiem, jakbymartwi�j� fakt, �e jej syn nie jest powa�nie chory.� Pan doktor powiedzia�, �e nic ci nie jest.D�uga chwila milczenia.� Tak?Matka ukl�k�a przed nim i wzi�a go za r�k�. Mia�a tak bezbarwne oczy; mia�a takbezbarwn� twarz.� Musisz je��. Musisz by� du�y i silny. Musisz je�� albo umrzesz. Jeste� tym, cojesz,Ericu.� Tego si� w�a�nie boj� � wyszepta�.� Czego?� Tego si� w�a�nie boj�. �e jem za du�o pasztet�w.� Co?� Je�li b�d� jad� za du�o pasztet�w, zamieni� si� w Erica Paszteta.Matka wybuchn�a �miechem. Jej �miech by� niczym kawa�ki pot�uczonego lustra wletniejsypialni. Jasny, ostry, taki, �e m�g� odci�� nos.� W nic si� nie zamienisz. Jedzenie da ci �ycie, to wszystko. Je�li b�dzieszjad� �ycie,b�dziesz �y�. To jak r�wnanie. �ycie wchodzi, �ycie wychodzi.� Tak?I Eric zrozumia�. W jednej chwili pasztetnik sta� si� tylko postaci� z bajki.Rozpad� si� nakawa�ki. Wszystko z niego opad�o. Sk�rka, plasterki cynadr�w. Nagle pasztetnikokaza� si�by� tylko pasztetem. Eric sta� si� doros�y. Teraz ostatecznie zrozumia�tajemnic� ludzkiego�ycia. By�o jak r�wnanie. �ycie wchodzi, �ycie wychodzi. I to wszystko. I niemia�o nicwsp�lnego z panierowan� mielon� wo�owin�; nie mia�o nic wsp�lnego z rybnymipasztecikami w pomidorowym sosie; nie mia�o nic wsp�lnego z ciastem z d�ememrenklodowym. To proste. Je�li jesz �ycie, �yjesz.Nast�pny dzie� by� s�oneczny i przera�liwie upalny. Znudzony i zm�czony Ericusiad� nadachu kom�rki z w�glem i spu�ci� nogi; blady ch�opiec o twarzy elfa, z wielkimi,br�zowymioczyma i z odstaj�cymi uszami. Nie mia� koleg�w, z kt�rymi m�g�by si� pobawi�. Wszkoleprzezywali go �Mekon� i mocno mu dokuczali. Nie umia� dobrze gra� w pi�k�, akiedypr�bowa� gra� w krykieta, nigdy nie udawa�o mu si� zdoby� punktu.Na podw�rku na ty�ach domku na przedmie�ciu, w kt�rym mieszka� Eric, wieczniepachnia� czarny bez i straszliwie �mierdzia�o kocimi siu�kami, bo kot zs�siedztwa za�atwia�swoje potrzeby na w�glu. Matka w�a�nie rozwiesi�a na podw�rku pranie, z kt�regowoda�cieka�a na wybetonowany chodnik. Niebo nad g�ow� Erica by�o tak b��kitne jakwymieszanyz wod� atrament, popstrzone zaledwie kilkoma cirrusami. Wysoko na zachodziezal�ni� ws�o�cu samolot pasa�erski Bristol Britannia, okre�lany przez gazety mianem�Szepcz�cegoGiganta�. Eric pomy�la�, �e taki szepcz�cy gigant to musi by� co� ponurego igro�nego.Obserwowa� stonog�, kt�ra pe�z�a po gor�cej papie pokrywaj�cej dach szopy. Robakdolaz�do jego bawe�nianych szort�w i rozpocz�� d�ug�, mozoln� w�dr�wk� wzd�u� uda,�ebywymin�� przeszkod�.Eric wzi�� stonog� mi�dzy kciuk i palec wskazuj�cy. Robak natychmiast zwin�� si�wtward�, szar� kulk�. Podrzuci� stonog� i zn�w z�apa�. Zrobi� tak jeszcze dwa czytrzy razy.Zastanawia� si�, co sobie takie co� my�li, kiedy jest podrzucane. Boi si�? Amo�e nie ma natyle rozumu, �eby si� ba�?Ale to by�o �ywe. �ywe na tyle, �eby pe�zn�� po obitym pap� dachu. A wi�c co�musia�omy�le�. Teraz zacz�� si� zastanawia�, co by robak pomy�la�, gdyby on go zjad�.�ycie stonogista�oby si� cz�ci� jego �ycia. Jego du�e �ycie i malutkie �ycie robakazosta�yby raz nazawsze po��czone. Wtedy zapewne on by wiedzia�, co my�li stonoga. W ko�cu jestsi� tym,co si� je.Wsun�� stonog� do ust jak pigu�k� i po�o�y� na j�zyku. Musia�a doj�� do wniosku,�etrafi�a w jaki� wilgotny, przyjazny zakamarek w szopie z w�glem, borozprostowa�a si� izacz�a pe�zn�� Ericowi do gard�a.W pierwszej chwili chcia� j� wyplu�, ale si� opanowa�. �yczy�a sobie z w�asnej,nieprzymuszonej woli po��czy� z nim �ycie, a jemu ten pomys� bardzo si�spodoba�.Kiedy robak dotar� ju� do prze�yku, Eric go po�kn��.Zamkn�� oczy. Rozmy�la� o tym, ile czasu trzeba, �eby �wiadomo�� stonogi sta�asi�cz�ci� jego �wiadomo�ci.Mo�e by�a za ma�a? Mo�e powinien zje�� wi�cej ston�g? Zeskoczy� z dachu i zacz��myszkowa� po podw�rku. Podnosi� ceg�y i kamienie, zagl�da� do najwilgotniejszychzakamark�w. Ka�d� znalezion� stonog� wpycha� do ust i po�yka�. W nieca�ykwadransznalaz� ich trzydzie�ci jeden.W drzwiach pojawi�a si� matka z kolejnym koszem, �eby rozwiesi� na sznurkumajtki irajstopy.� Co tam robisz, Ericu? � zapyta�a, mru��c w blasku s�o�ca jedno oko.� Nic � odpar� Eric.Kiedy przypina�a bielizn�, zd��y� zje�� jeszcze cztery stonogi. Chrz�ci�y mumi�dzyz�bami.Wieczorem, le��c w ��ku, gapi� si� w sufit i odnosi� wra�enie, �e �ycia ston�gmieszaj�si� z jego cia�em i umys�em. Czu� si� silniejszy, bardziej �ywy. Je�li jesz�ycie, �yjesz.Na �sme urodziny dosta� od matki rower. Nie by� to nowy rower, ale matkawyczy�ci�a go,pomalowa�a na niebiesko, a pan Tedder, handlarz u�ywanymi samochodami, wprawi�nowehamulce i zainstalowa� b��kitn� gumow� tr�bk�.Eric je�dzi� po Churchill Road, bo tylko tak daleko matka pozwala�a mu oddala�si� oddomu. Churchill Road by�a hakowat� uliczk�, cich� i bezpieczn�, po�o�on� z dalaod g��wnejdrogi.Pewnego szarego, pochmurnego popo�udnia natkn�� si� na potr�conego go��bia,kt�rytrzepota� skrzyd�ami, pr�buj�c chwiejnie stan�� w rynsztoku. Eric zatrzyma� si�i zacz��obserwowa� ptaka. Go��b �ypa� na niego bezradnie paciorkowatym, pomara�czowymokiem.Stara� si� odej�� jak najdalej, ale Eric posuwa� si� za nim; przy ka�dym krokuterkota�otorpedo w jego rowerku.Go��b �y�. Mia� w sobie wi�cej �ycia ni� stonogi (kt�re zjada� zawsze, kiedy jetylkoznalaz�, podobnie jak mr�wki, paj�ki i �my). Je�li zje go��bia, mo�e przekonasi�, jak to jest,kiedy si� lata.Rozejrza� si�. Uliczka by�a zupe�nie pusta. W zasi�gu wzroku mia� tylko trzyzaparkowanesamochody, w tym jeden bez k�, stoj�cy na ceg�ach. To wszystko. �ywej duszy. Zoddalidobiega� warkot autobus�w.Opar� rower o p�ot i zani�s� rannego go��bia w alejk� mi�dzy dwoma niskimidomami.Ptak trzepota� si�, chcia� uciec, a Eric czu� pod kciukiem mocno bij�ce serce.Przycisn�� doust tward�, ostro sklepion� pier� go��bia i wbi� z�by w pi�ra, mi�so i �ci�gna.Ptak walczy�jak oszala�y, wrzeszcza�, ale to tylko podnieca�o Erica. Ugryz� jeszcze raz, ijeszcze raz, ijeszcze raz. Robi� to, dop�ki krew tryska�a mu na twarz. Wbija� z�by w ko�ci,�ci�gna i w co�,co by�o gorzkie i �luzowate.Przez chwil� upaja� si� tym, �e czu� na j�zyku bij�ce jeszcze serce. G��biejwsun�� pier�ptaka do ust. Go��b zdech�.... [ Pobierz całość w formacie PDF ]