Ellison Harlan opowiadania-asin PEXG2PGOVOXC3NI6NMNQWLCJU5WJXNKJ, kolekcja kindle mobi azw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Harlan Ellison
Ptak Śmierci
2003
„Ptak śmierci”
Copyright © 2003 by Harlan Ellison
All Rights Reserved
„The Beast That Shouted Love At The Heart of the World” Copyright © by Harlan Ellison
„Jeffty Is Five” Copyright © Harlan Ellison
„Adrift Just Off The Islets of Langerhans: Latitude 35°54’ N, Longitude 77°00’13” W
Copyright © Harlan Ellison
,I Have No Mouth, and I Just Must Scream” Copyright © Harlan Ellison
„The Function of Dream Sleep” Copyright © Harlan Ellison
„Paladin of The Lost Hour” Copyright © Harlan Ellison
„Repent Harlequin: Said the Ticktockrnan” Copyright © Harlan Ellison
„The Deathbird” Copyright © Harlan Ellison
ISBN 83-88431-46-3
Projekt graficzny serii
Tomasz Wencek
Projekt i opracowanie graficzne okładki
Tomasz „tirex” Rybak
Korekta
Bożena Mołdoch
Skład
Tadeusz Meszko
Wydanie I
Agencja „Solaris”
Małgorzata Piasecka
ul. Generała Okulickiego 9/1, 10-693 Olsztyn
tel/fax. (0-89)541-31-17
e-mail:
agencja@solaris.net.pl
www.solaris.net.pl
Bestia, która wykrzyczała miłość w sercu świata
Po grzecznościowej pogawędce z człowiekiem, który zajmował się zwalczaniem
szkodników i raz na miesiąc odwiedzał go, by spryskać teren wokół domu, William Sterog
zwędził z furgonetki faceta kanister jabłczanu – śmiertelnej, owadobójczej trucizny – i
wstawszy pewnego ranka skoro świt, przeszedł się trasą miejscowego mleczarza, wlewając
łyżeczką duże porcje płynu do każdej z butelek, pozostawionych na gankach siedemdziesięciu
domów. Nim od zabiegów Willa Steroga minęło sześć godzin, wijąc się w męczarniach,
skonało dwie setki mężczyzn, kobiet i dzieci.
Dowiedziawszy się, że mieszkająca w Buffalo ciotka umiera na raka węzłów chłonnych,
William Sterog w pośpiechu pomógł matce spakować trzy walizki, zawiózł ją na Friendship
Airport i wsadził do samolotu wraz z umieszczoną w bagażu prostą, acz niezawodną bombą
zegarową wykonaną z budzika marki Westclox Travalarm oraz czterech lasek dynamitu.
Samolot rozerwał się w powietrzu gdzieś nad Harrisburgiem w Pensylwanii. Eksplozja
pociągnęła za sobą dziewięćdziesiąt trzy ofiary śmiertelne – z matką Willa Steroga włącznie –
a lawina płonących szczątków, waląc się z nieba na publiczny basen, powiększyła tę liczbę o
siedem osób.
Pewnej listopadowej niedzieli William Sterog wybrał się na Babe Ruth Plazza przy 33.
ulicy i wmieszał się tam w szeregi 54 000 kibiców przybyłych na Memoriał Stadion, by
obejrzeć pojedynek Baltimore Colts z Green Bay Packers. Ubrał się ciepło w szare flanelowe
spodnie, granatowy pulower z golfowym kołnierzem i gruby, ręcznie dziergany sweter z
irlandzkiej wełny, na który narzucił jeszcze parkę. Gdy do zakończenia czwartej kwarty
pozostawały trzy minuty i czternaście sekund, Bili Sterog udał się po schodkach między
sektorami do wyjścia usytuowanego ponad dolnymi trybunami i zza pazuchy wydobył pistolet
maszynowy M-3 z demobilu US Army, który za 49,95 dolara nabył za zaliczeniem
pocztowym u dealera uzbrojenia z Alexandrii w stanie Wirginia. W momencie, gdy
quarterback przejął piłkę w locie i zaczął się rozglądać za zawodnikiem mającym najlepszą
pozycję do wkopania gola z akcji, a 53 999 kibiców zerwało się z wrzaskiem na równe nogi –
wystawiając mu się pod lufę – Willi Sterog otworzył ogień do zbitej ściany pleców
stłoczonych pod nim ludzi. Zanim tłum zdołał go powalić, położył trupem czterdzieści cztery
osoby.
Gdy pierwszy Korpus Ekspedycyjny do eliptycznej galaktyki w gwiazdozbiorze
Rzeźbiarza wylądował na drugiej planecie gwiazdy czwartej wielkości, którą ochrzcił
tymczasowo nazwą Flammarion Theta, natknął się tam na statuę wysokości trzydziestu
siedmiu stóp, w kształcie człowieka, wykonaną z nieznanej dotąd niebieskobiałej substancji –
raczej nie z kamienia, lecz z czegoś przypominającego metal. Figura była bosa, udrapowana
w strój przypominający trochę togę, na głowie miała przylegający do czaszki kask, a w
lewym ręku ściskała osobliwy przyrząd składający się z pierścieni i kulek, wykonany z
jeszcze innego tworzywa. Twarz statui była dziwnie uduchowiona. Miała wydatne kości
policzkowe, głęboko osadzone oczy, malutkie, niemal nieludzkie usta i szeroki nos o
rozdętych nozdrzach. Ogromna, wyrastała w niebo pomiędzy podziobanymi i rozwalonymi
budowlami, będącymi dziełem jakiegoś zapomnianego architekta. Członkowie Korpusu
Ekspedycyjnego rozprawiali o zauważonym przez każdego z nich szczególnym wyrazie
malującym się na twarzy statui. Żaden z tych ludzi – stojących tam pod przepięknym
księżycem barwy mosiądzu, dzielącym wieczorne niebo z zachodzącym słońcem, które
kolorem zupełnie nie przypominało tego gasnącego już powoli nad niewyobrażalnie oddaloną
w czasie i przestrzeni Ziemią – nigdy nie słyszał o Williamie Sterogu. Tak więc żaden z nich
nie był w stanie skojarzyć sobie, że identyczny jak owa statua wyraz twarzy miał Willi
Sterog, kiedy zwracał się z ostatnim słowem do sędziego, który za chwilę miał go skazać na
śmierć w komorze gazowej: „Kocham każdą istotę na tym świecie. Naprawdę kocham.
Pomóż mi więc, Boże, kocham was, wszystkich was kocham!” – krzyczał.
* * *
Czasowęzeł, poprzez odstępy myśli zwane czasem, poprzez refleksyjne obrazy zwane
przestrzenią; inne wtedy, inne teraz. To miejsce tam. Poza granicami pojmowania, magiczna
metamorfoza prostoty ochrzczona ostatecznie mianem jeśli. Czterdzieści i więcej kroków w
bok, tylko że później, dużo później. Tam, w absolutnym centrum, skąd wszystko promieniuje
na zewnątrz, stając się nieskończenie bardziej skomplikowane; stając się zagadką symetrii,
harmonią; gdzie śpiew rozpływa się w czyste tony – w tym miejscu, w którym wszystko się
zaczynało, zaczyna i będzie zawsze zaczynać. Centrum. Czasowęzeł.
Albo: sto milionów lat w przyszłości. I: sto milionów parseków za najdalszym krańcem
wymiernej przestrzeni. I: nieprzeliczone paralaktyczne zmarszczki przecinające wszechświaty
równoległych istnień. Wreszcie: nieskończoność wyzwalanych myślą wyskoków poza ludzką
zdolność pojmowania.
Tam: czasowęzeł.
* * *
Maniak czekał na poziomie różu, przyczaiwszy się w zaciekach ciemniejszej magenty,
które skrywały jego garbatą postać. Był smokiem o pękatym, utuczonym cielsku, podwijał
pod siebie zwężający się ku końcowi ogon. Z wygiętego łukowato grzbietu wyrastał mu
pionowy rząd małych, grubych, ostro zakończonych płytek kostnych, ciągnący się aż po
czubek ogona. Na masywnej piersi założył szponiaste przednie łapy. Miał siedem psich łbów
o pyskach starożytnego Cerbera. Każdy z łbów obserwował otoczenie, głodny i obłąkany; i
tak czekał.
Ujrzał węszący poprzez róż, zbliżający się coraz bardziej klin jasnożółtego światła.
Zdawał sobie sprawę, że nie może uciekać. Wykonując najmniejszy ruch, zdradziłby się i
widmowe światło natychmiast by go wykryło. Maniaka dławił strach. Widmowe światło
posuwało się jego tropem poprzez niewinność i upokorzenie oraz dziewięć innych
emocjonalnych zamroczeń, w których próbował się schronić. Musiał coś zrobić, zmylić jakoś
pościg. Na tym poziomie był sam. Jakiś czas temu poziom ów został zamknięty celem
oczyszczenia z resztek zalegających tam uczuć. Gdyby nie to, że po zabójstwach stawał się
tak strasznie rozkojarzony, że pogrążał się w dezorientacji, nigdy nie dałby się zapędzić do
zamkniętego poziomu.
Teraz, kiedy już tu tkwił, nie miał się gdzie schronić, nie miał dokąd czmychnąć przed
widmowym światłem, które w końcu musiało go wytropić. Wiedział, że wtedy zostanie
wyczyszczony.
Maniak chwycił się ostatniej deski ratunku: zamknął swój umysł, wszystkie siedem
mózgów, tak jak zamknięto poziom różu. Wyłączył całą swojąjażń, stłumił ognie uczuć,
przerwał wszystkie obwody nerwowe, które zasilały jego umysł energią. Niczym w ogromnej
maszynie wytracającej swą szczytową wydajność, jego myśli zwiotczały, uschły i zbladły. I
wówczas w miejscu, gdzie się znajdował – zapanowała pustka. Siedem psich łbów pogrążyło
się we śnie.
Smok przestał istnieć w kategoriach myśli i widmowe światło przepłynęło obok niego,
nie znajdując niczego, na co mogłoby paść. Lecz ci, którzy szukali Maniaka, nie byli, jak on,
obłąkani; zdrowi na umyśle, systematyczni – systematycznie rozważali wszelkie krytyczne
sytuacje. Po widmowym świetle nadeszły wiązki szukające ciepła, czujniki wykrywające
masę, tropiciele potrafiący wywęszyć ślad obcej materii na zamkniętym poziomie.
Ci odkryli Maniaka. Odkryli go, wyłączonego jak wystygłe słońce, i przenieśli; nic nie
czuł, był odcięty w swoich uśpionych czaszkach.
Lecz gdy w bezczasowej dezorientacji, która następuje po kompletnym wyłączeniu,
odważył się na powrót otworzyć swój umysł, stwierdził, że został uwięziony w bezruchu w
anyseptycznej sali na Trzecim Aktywnym Poziomie Czerwieni. Wówczas z siedmiu gardzieli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl upanicza.keep.pl
Harlan Ellison
Ptak Śmierci
2003
„Ptak śmierci”
Copyright © 2003 by Harlan Ellison
All Rights Reserved
„The Beast That Shouted Love At The Heart of the World” Copyright © by Harlan Ellison
„Jeffty Is Five” Copyright © Harlan Ellison
„Adrift Just Off The Islets of Langerhans: Latitude 35°54’ N, Longitude 77°00’13” W
Copyright © Harlan Ellison
,I Have No Mouth, and I Just Must Scream” Copyright © Harlan Ellison
„The Function of Dream Sleep” Copyright © Harlan Ellison
„Paladin of The Lost Hour” Copyright © Harlan Ellison
„Repent Harlequin: Said the Ticktockrnan” Copyright © Harlan Ellison
„The Deathbird” Copyright © Harlan Ellison
ISBN 83-88431-46-3
Projekt graficzny serii
Tomasz Wencek
Projekt i opracowanie graficzne okładki
Tomasz „tirex” Rybak
Korekta
Bożena Mołdoch
Skład
Tadeusz Meszko
Wydanie I
Agencja „Solaris”
Małgorzata Piasecka
ul. Generała Okulickiego 9/1, 10-693 Olsztyn
tel/fax. (0-89)541-31-17
e-mail:
agencja@solaris.net.pl
www.solaris.net.pl
Bestia, która wykrzyczała miłość w sercu świata
Po grzecznościowej pogawędce z człowiekiem, który zajmował się zwalczaniem
szkodników i raz na miesiąc odwiedzał go, by spryskać teren wokół domu, William Sterog
zwędził z furgonetki faceta kanister jabłczanu – śmiertelnej, owadobójczej trucizny – i
wstawszy pewnego ranka skoro świt, przeszedł się trasą miejscowego mleczarza, wlewając
łyżeczką duże porcje płynu do każdej z butelek, pozostawionych na gankach siedemdziesięciu
domów. Nim od zabiegów Willa Steroga minęło sześć godzin, wijąc się w męczarniach,
skonało dwie setki mężczyzn, kobiet i dzieci.
Dowiedziawszy się, że mieszkająca w Buffalo ciotka umiera na raka węzłów chłonnych,
William Sterog w pośpiechu pomógł matce spakować trzy walizki, zawiózł ją na Friendship
Airport i wsadził do samolotu wraz z umieszczoną w bagażu prostą, acz niezawodną bombą
zegarową wykonaną z budzika marki Westclox Travalarm oraz czterech lasek dynamitu.
Samolot rozerwał się w powietrzu gdzieś nad Harrisburgiem w Pensylwanii. Eksplozja
pociągnęła za sobą dziewięćdziesiąt trzy ofiary śmiertelne – z matką Willa Steroga włącznie –
a lawina płonących szczątków, waląc się z nieba na publiczny basen, powiększyła tę liczbę o
siedem osób.
Pewnej listopadowej niedzieli William Sterog wybrał się na Babe Ruth Plazza przy 33.
ulicy i wmieszał się tam w szeregi 54 000 kibiców przybyłych na Memoriał Stadion, by
obejrzeć pojedynek Baltimore Colts z Green Bay Packers. Ubrał się ciepło w szare flanelowe
spodnie, granatowy pulower z golfowym kołnierzem i gruby, ręcznie dziergany sweter z
irlandzkiej wełny, na który narzucił jeszcze parkę. Gdy do zakończenia czwartej kwarty
pozostawały trzy minuty i czternaście sekund, Bili Sterog udał się po schodkach między
sektorami do wyjścia usytuowanego ponad dolnymi trybunami i zza pazuchy wydobył pistolet
maszynowy M-3 z demobilu US Army, który za 49,95 dolara nabył za zaliczeniem
pocztowym u dealera uzbrojenia z Alexandrii w stanie Wirginia. W momencie, gdy
quarterback przejął piłkę w locie i zaczął się rozglądać za zawodnikiem mającym najlepszą
pozycję do wkopania gola z akcji, a 53 999 kibiców zerwało się z wrzaskiem na równe nogi –
wystawiając mu się pod lufę – Willi Sterog otworzył ogień do zbitej ściany pleców
stłoczonych pod nim ludzi. Zanim tłum zdołał go powalić, położył trupem czterdzieści cztery
osoby.
Gdy pierwszy Korpus Ekspedycyjny do eliptycznej galaktyki w gwiazdozbiorze
Rzeźbiarza wylądował na drugiej planecie gwiazdy czwartej wielkości, którą ochrzcił
tymczasowo nazwą Flammarion Theta, natknął się tam na statuę wysokości trzydziestu
siedmiu stóp, w kształcie człowieka, wykonaną z nieznanej dotąd niebieskobiałej substancji –
raczej nie z kamienia, lecz z czegoś przypominającego metal. Figura była bosa, udrapowana
w strój przypominający trochę togę, na głowie miała przylegający do czaszki kask, a w
lewym ręku ściskała osobliwy przyrząd składający się z pierścieni i kulek, wykonany z
jeszcze innego tworzywa. Twarz statui była dziwnie uduchowiona. Miała wydatne kości
policzkowe, głęboko osadzone oczy, malutkie, niemal nieludzkie usta i szeroki nos o
rozdętych nozdrzach. Ogromna, wyrastała w niebo pomiędzy podziobanymi i rozwalonymi
budowlami, będącymi dziełem jakiegoś zapomnianego architekta. Członkowie Korpusu
Ekspedycyjnego rozprawiali o zauważonym przez każdego z nich szczególnym wyrazie
malującym się na twarzy statui. Żaden z tych ludzi – stojących tam pod przepięknym
księżycem barwy mosiądzu, dzielącym wieczorne niebo z zachodzącym słońcem, które
kolorem zupełnie nie przypominało tego gasnącego już powoli nad niewyobrażalnie oddaloną
w czasie i przestrzeni Ziemią – nigdy nie słyszał o Williamie Sterogu. Tak więc żaden z nich
nie był w stanie skojarzyć sobie, że identyczny jak owa statua wyraz twarzy miał Willi
Sterog, kiedy zwracał się z ostatnim słowem do sędziego, który za chwilę miał go skazać na
śmierć w komorze gazowej: „Kocham każdą istotę na tym świecie. Naprawdę kocham.
Pomóż mi więc, Boże, kocham was, wszystkich was kocham!” – krzyczał.
* * *
Czasowęzeł, poprzez odstępy myśli zwane czasem, poprzez refleksyjne obrazy zwane
przestrzenią; inne wtedy, inne teraz. To miejsce tam. Poza granicami pojmowania, magiczna
metamorfoza prostoty ochrzczona ostatecznie mianem jeśli. Czterdzieści i więcej kroków w
bok, tylko że później, dużo później. Tam, w absolutnym centrum, skąd wszystko promieniuje
na zewnątrz, stając się nieskończenie bardziej skomplikowane; stając się zagadką symetrii,
harmonią; gdzie śpiew rozpływa się w czyste tony – w tym miejscu, w którym wszystko się
zaczynało, zaczyna i będzie zawsze zaczynać. Centrum. Czasowęzeł.
Albo: sto milionów lat w przyszłości. I: sto milionów parseków za najdalszym krańcem
wymiernej przestrzeni. I: nieprzeliczone paralaktyczne zmarszczki przecinające wszechświaty
równoległych istnień. Wreszcie: nieskończoność wyzwalanych myślą wyskoków poza ludzką
zdolność pojmowania.
Tam: czasowęzeł.
* * *
Maniak czekał na poziomie różu, przyczaiwszy się w zaciekach ciemniejszej magenty,
które skrywały jego garbatą postać. Był smokiem o pękatym, utuczonym cielsku, podwijał
pod siebie zwężający się ku końcowi ogon. Z wygiętego łukowato grzbietu wyrastał mu
pionowy rząd małych, grubych, ostro zakończonych płytek kostnych, ciągnący się aż po
czubek ogona. Na masywnej piersi założył szponiaste przednie łapy. Miał siedem psich łbów
o pyskach starożytnego Cerbera. Każdy z łbów obserwował otoczenie, głodny i obłąkany; i
tak czekał.
Ujrzał węszący poprzez róż, zbliżający się coraz bardziej klin jasnożółtego światła.
Zdawał sobie sprawę, że nie może uciekać. Wykonując najmniejszy ruch, zdradziłby się i
widmowe światło natychmiast by go wykryło. Maniaka dławił strach. Widmowe światło
posuwało się jego tropem poprzez niewinność i upokorzenie oraz dziewięć innych
emocjonalnych zamroczeń, w których próbował się schronić. Musiał coś zrobić, zmylić jakoś
pościg. Na tym poziomie był sam. Jakiś czas temu poziom ów został zamknięty celem
oczyszczenia z resztek zalegających tam uczuć. Gdyby nie to, że po zabójstwach stawał się
tak strasznie rozkojarzony, że pogrążał się w dezorientacji, nigdy nie dałby się zapędzić do
zamkniętego poziomu.
Teraz, kiedy już tu tkwił, nie miał się gdzie schronić, nie miał dokąd czmychnąć przed
widmowym światłem, które w końcu musiało go wytropić. Wiedział, że wtedy zostanie
wyczyszczony.
Maniak chwycił się ostatniej deski ratunku: zamknął swój umysł, wszystkie siedem
mózgów, tak jak zamknięto poziom różu. Wyłączył całą swojąjażń, stłumił ognie uczuć,
przerwał wszystkie obwody nerwowe, które zasilały jego umysł energią. Niczym w ogromnej
maszynie wytracającej swą szczytową wydajność, jego myśli zwiotczały, uschły i zbladły. I
wówczas w miejscu, gdzie się znajdował – zapanowała pustka. Siedem psich łbów pogrążyło
się we śnie.
Smok przestał istnieć w kategoriach myśli i widmowe światło przepłynęło obok niego,
nie znajdując niczego, na co mogłoby paść. Lecz ci, którzy szukali Maniaka, nie byli, jak on,
obłąkani; zdrowi na umyśle, systematyczni – systematycznie rozważali wszelkie krytyczne
sytuacje. Po widmowym świetle nadeszły wiązki szukające ciepła, czujniki wykrywające
masę, tropiciele potrafiący wywęszyć ślad obcej materii na zamkniętym poziomie.
Ci odkryli Maniaka. Odkryli go, wyłączonego jak wystygłe słońce, i przenieśli; nic nie
czuł, był odcięty w swoich uśpionych czaszkach.
Lecz gdy w bezczasowej dezorientacji, która następuje po kompletnym wyłączeniu,
odważył się na powrót otworzyć swój umysł, stwierdził, że został uwięziony w bezruchu w
anyseptycznej sali na Trzecim Aktywnym Poziomie Czerwieni. Wówczas z siedmiu gardzieli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]